Północna Wielkopolska (1)
Sobota, 11 lipca 2015 Kategoria do 150, Kocia czytelnia
Uczestnicy
Km: | 147.34 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:15 | km/h: | 23.57 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 411m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziwne było to gminobranie w moim wykonaniu – ponad 400
kilometrów i tylko 3 nowe gminy. Tak to jednak jest, gdy krąży się po „swoich”
terenach i w gminobraniu bierze się udział nie dla samych gmin (które ma się od
dawna pozaliczane), lecz dla towarzystwa. W sobotę niezbyt wczesnym rankiem
spotykam się z Wilkiem w Czerwonaku. Zaczynamy od małych zakupów w markecie i
ostrego podjazdu (11%) pod budynek urzędu. Jak na Wielkopolskę – górka całkiem
konkretna.
Luksus trwonienia
Dalej jedziemy do Murowanej Gośliny. Przez całą drogę do miasteczka trajkoczę jak nakręcona – że znam tam świetną kawiarnię-cukiernię, którą musimy koniecznie odwiedzić. Na miejscu kolejka, że ho-ho... grzecznie się w niej ustawiamy. Czas ucieka, ale na dziś nie mamy zaplanowanej długiej trasy, więc możemy sobie pozwolić na luksus trwonienia czasu. Pyszna kawa i owocowe ciasta to zdecydowanie to czego nam było trzeba. Z nowymi siłami jedziemy po kolejne gminy do wilkowej kolekcji. Pogoda dopisuje, jest słonecznie, średnio ciepło, a wiatr nie tak straszny jak zapowiadali. Następną przerwę robimy w parku w Szamotułach. Przyjemnie jest tak posiedzieć na ławeczce pod drzewami. Parę fotek robimy w ładnym Obrzycku, obowiązkowo też wjeżdżamy na most na Warcie, skąd jest ładny widok na miasto.
Impra w Zajączkowie
W Kluczewie poznajemy lokalnego imprezowicza. Raczymy się akurat colą, gdy dosiada się do nas. On też ma napój z bąbelkami, ale taki, który procentuje chęcią do rozmowy. I tak dowiadujemy się, że wieczorem (już niedługo wieczór!) będzie ekstra impreza w Zajączkowie. Szybko załapuję klimat i wdaję się w pogaduchę.
Impreza!
Potańczymy?
Ach – gdzie to Zajączkowo?
6 kilometrów stąd?
O matkooo, to strasznie daleko!
Nie dojadę – mam za mało sił, rower za słaby. [Patrzę sugestywnie na Wilka – może pożyczy swój, ale on jakoś się nie wyrywa.] Imprezowicz coś gada o pływaniu. Odpływamy zatem – czas już na nas najwyższy.
Bez łyżki i bez kubka
Robiąc zakupy na wieczór, pamiętamy by kupić łyżkę i kubek. Wilk zapomniał zabrać tego pierwszego (proponowałam, że mogę pożyczyć widelec – ale to jednak nie to samo co łyżka), ja – tego drugiego (Wilk sugerował, że mogę chłeptać kawę z menażki – ale to nie to samo co z kubka). Łyżka kupiona plastikowa, kubek – najbrzydszy chyba jaki widziałam – z zielonym stworem – ale innych nie było. Podwieczorek to frytki w McD Pniewy. Jedziemy potem jeszcze kawałek na północ, wzdłuż jeziora Białokoskiego i w pobliskim lasku rozbijamy namioty.
Mapa:
Fotki
Luksus trwonienia
Dalej jedziemy do Murowanej Gośliny. Przez całą drogę do miasteczka trajkoczę jak nakręcona – że znam tam świetną kawiarnię-cukiernię, którą musimy koniecznie odwiedzić. Na miejscu kolejka, że ho-ho... grzecznie się w niej ustawiamy. Czas ucieka, ale na dziś nie mamy zaplanowanej długiej trasy, więc możemy sobie pozwolić na luksus trwonienia czasu. Pyszna kawa i owocowe ciasta to zdecydowanie to czego nam było trzeba. Z nowymi siłami jedziemy po kolejne gminy do wilkowej kolekcji. Pogoda dopisuje, jest słonecznie, średnio ciepło, a wiatr nie tak straszny jak zapowiadali. Następną przerwę robimy w parku w Szamotułach. Przyjemnie jest tak posiedzieć na ławeczce pod drzewami. Parę fotek robimy w ładnym Obrzycku, obowiązkowo też wjeżdżamy na most na Warcie, skąd jest ładny widok na miasto.
Impra w Zajączkowie
W Kluczewie poznajemy lokalnego imprezowicza. Raczymy się akurat colą, gdy dosiada się do nas. On też ma napój z bąbelkami, ale taki, który procentuje chęcią do rozmowy. I tak dowiadujemy się, że wieczorem (już niedługo wieczór!) będzie ekstra impreza w Zajączkowie. Szybko załapuję klimat i wdaję się w pogaduchę.
Impreza!
Potańczymy?
Ach – gdzie to Zajączkowo?
6 kilometrów stąd?
O matkooo, to strasznie daleko!
Nie dojadę – mam za mało sił, rower za słaby. [Patrzę sugestywnie na Wilka – może pożyczy swój, ale on jakoś się nie wyrywa.] Imprezowicz coś gada o pływaniu. Odpływamy zatem – czas już na nas najwyższy.
Bez łyżki i bez kubka
Robiąc zakupy na wieczór, pamiętamy by kupić łyżkę i kubek. Wilk zapomniał zabrać tego pierwszego (proponowałam, że mogę pożyczyć widelec – ale to jednak nie to samo co łyżka), ja – tego drugiego (Wilk sugerował, że mogę chłeptać kawę z menażki – ale to nie to samo co z kubka). Łyżka kupiona plastikowa, kubek – najbrzydszy chyba jaki widziałam – z zielonym stworem – ale innych nie było. Podwieczorek to frytki w McD Pniewy. Jedziemy potem jeszcze kawałek na północ, wzdłuż jeziora Białokoskiego i w pobliskim lasku rozbijamy namioty.
Mapa:
Fotki
komentarze
Przecież to Shrek :D. Kawa z menażki też by mi nie smakowała ;).
mdudi - 19:15 środa, 15 lipca 2015 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!