Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

Kutno ekstremalnie :)

Niedziela, 28 czerwca 2015 Kategoria do 250, Kocia czytelnia Uczestnicy
Km: 212.59 Km teren: 0.00 Czas: 08:34 km/h: 24.82
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 477m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Góry, góry, góry. Jeśli na rower, to najlepiej w góry, bo tylko tam jest fajnie i tylko tam jest ładnie.

Jedynie drzewa
Nuda siedzi w głowie. To nie trasa jest nudna, tylko to co jest w nas. Jeśli w głowie nie masz nudy, znajdziesz radość w każdej trasie. Płaskie widoki też mogą powalać na kolana, a trasa bez wzniesień może dać wielką radość. Góry przejedzone. Śni mi się po nocach trasa płaska jak stół. Taka, aby po horyzont wszędzie było gładko, a z płaskiej jak talerz ziemi wystawały jedynie... drzewa. Sen zamieniam w jawę i projektuję najbardziej płaską trasę jaka przychodzi mi do głowy.

Wyzwanie i determinacja
W takim przypadku idealnym celem jest legendarne Kutno, gdzie kiedyś był tak obrzydliwy dworzec kolejowy, że aż pękały oczy. I to nawet w nocy. Ale to było dawno temu, teraz to nieprawda już. Na tę fascynującą, płaską trasę zapraszam Starsząpanią. Ta nie zawodzi moich nadziei i ochoczo podejmuje wyzwanie jakim jest zmierzenie się z płaską jak naleśnik trasą. Prognozy pogody są nieciekawe, ma padać, a nawet lać, ale my jesteśmy zdeterminowane by podjąć próbę. Startujemy na dworcu PKP w Swarzędzu. I niech nikogo nie zwiodą nasze różowe kurteczki, bo w rzeczywistości jesteśmy przygotowane jak na koniec świata: mamy w torbach podsiodłowych całą gamę rzeczy odpowiednich na potop. Przetrwamy wszystko!

Umieramy z wycieńczenia
Krótko po starcie z poważną miną informuję Starszą, że teraz trzeba zacisnąć zęby i spiąć pośladki. Niestety będzie podjazd. Utrapienie! Ale jednocześnie pocieszam – to jedyna tak straszna góra na całej trasie. Na odcinku o długości 600m wspinamy się aż 20m. Wysiłek jaki podejmujemy jest ogromny i gdy kończymy wspinaczkę umieramy z wycieńczenia. Proponuję nawet kawę w Pobiedziskach, ale Starsza jest zdeterminowana na dalszą jazdę. Obejdzie się zatem bez kawy i ciacha – co zdecydowanie przyda powagi naszemu wyczynowi.

Pora wyprać tę kurtkę!
Jedziemy zatem i cieszymy się drogą. Radość utrzymuje się aż do Witkowa. Tu jesteśmy już bardzo głodne. W końcu w nogach mamy ponad 50km, a to przecież kawał drogi. Atakujemy Żabkę. Niestety nie ma tu drożdżówek. Wychodzę ze sklepu i wtedy ekspedientka wybiega za mną i pyta, czy na pewno niczego nie potrzebuję. Taka dbałość o klienta jest wzruszająca i niespotykana. Czuję się dopieszczona maksymalnie. Stoimy pod Żabką i debatujemy. W końcu szturmujemy sklep ponownie. Bierzemy napoje. A ja dodatkowo czekoladę. Gdy płacę miła i troskliwa ekspedientka patrząc na moją kurtkę (brudną od smaru) pyta, czy miałam może wypadek.
Czas cofa się o 2 tygodnie. Tak, to był wypadek: jestem akurat w górach, przed podjazdem na Krowiarki. Tuż przed koło wybiega mi duży jeleń. Stawiam rower dęba. Gleba. Rower na mnie.
Czas wraca do chwili obecnej: pora wyprać tę kurtkę!

Trwamy w kryzysie
Jedziemy dalej. Sycimy oczy krajobrazami. Niebo jest pełne chmur, jest sino, ale moje czujne oko dostrzega przebijający się przez tę grubą chmurną zasłonę lichy promyk słońca. Przerażona natychmiast sięgam po krem z filtrem przeciwsłonecznym i smaruję twarz. Gotowa jestem podzielić się kremem ze Starszą, ale ona się chyba boi, że warstwa kremu uwidoczni jej zmarszczki i pozatyka pory, poza tym opalenizna odmładza – więc rezygnuje z kremu. Jedzie się wręcz wybornie. Nastroje mamy doskonałe. Do czasu gdy Starsza łapie kapcia z przodu. W tym kryzysie trwamy razem i wespół w zespół, ramię w ramię zmieniamy dętkę. Niecałą godzinę później jesteśmy przy kleczewskiej kopalni odkrywkowej. Stoimy na poboczu, bo Starsza ma następnego kapcia – znowu z przodu. Jak szaleć, to szaleć! Na wszelki wypadek łatamy obie dziurawe dętki – poprzedniego kapcia i nowego kapcia. Lekko kropi. Ale przecież miało być ekstremalnie, no nie?



Cios w pośladek
Ruszamy i Starszej coś nie działa magnesik od licznika. Poprawia, ja stoję z boku i czekam.
I nagle łup!
Z impetem we mnie wjeżdża. Nadal stoję, ale mój rąbnięty rower nabiera rozpędu (chyba chce już jechać) i nos siodła wbija mi się w pośladek. Aaaaaałaaaaa! Żyję, choć boli mocno. Jedziemy. Początkowo kręcę tylko prawą nogą, potem aktywizuję też lewą. Boli, ale da się znieść. W Sompolnie pijemy kawę i jemy pyszne babeczki, które upiekła Starsza. Mega-pychotka! Wiatr wreszcie nabiera siły i obiera jedyny właściwy kierunek – tj. w nasze plecy. Świetnie jest tak jechać. Grzejemy 30km/h, a nawet więcej i nie wymaga to prawie żadnego wysiłku. Czy już mówiłam jak wspaniale może być na płaskiej trasie?

Na równinie
Wszystko co dobre jednak się kończy i jakieś 30 km przed Kutnem dopada nas sroga ulewa. Niby z cukru nie jesteśmy i się nie roztopimy, ale topi się nasza motywacja i determinacja, by zdążyć na wcześniejszy pociąg. Zatrzymujemy się i ubieramy kurtki deszczowe. Nie ma się co spieszyć, więc jadąc pośród ulewy już nie gnamy tak szaleńczo i napawamy się tą niesamowitą pogodą oraz wspaniałą Równiną Kutnowską. Prawdziwego dreszczyku emocji przydaje trasie wyjazd na DK92. Na tę szosę wyjeżdżamy jakieś 17km przed Kutnem i jedziemy nią aż do samego miasta. Ruch mały, pobocze szerokie, jedziemy obok siebie.

Od imprezy do imprezy
Samo Kutno wita rozkopaną ulicą. Jak przygoda, to przygoda! Lecimy więc objazdem. Tu można by poczuć grozę (gdybyśmy miały mało czasu) bo mój GPS buntuje się. Na odcinku około 15 km wyłączył mi się samoistnie aż 5 razy. Trafiamy na rynek i od razu wbijamy się na super imprezę. Trwają obchody Dni Kutna.
Na dworcu kolejowym mamy jeszcze zapas czasu, ale kolejka po bilety jest długa i zakręcona. A kasa czynna tylko jedna. Gdy biegam po dworcu w poszukiwaniu peronu II, Starsza czeka w kolejce. Kiedy wracam okazuje się, że biletu w międzyczasie nie kupiła ani jedna osoba! To bez sensu – kupimy w pociągu. Do Swarzędza docieramy wieczorem. Starsza ładuje się do autka, ja rowerem toczę się do domu. Po drodze zahaczam o następną imprezę – dziwnym trafem akurat dziś trwają Dni Swarzędza.

I tak toczy się to życie. Kołem. Od imprezy do imprezy.


Mapa:



Zdjęcia:

https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...



komentarze
Płaskie nie jest nudne tylko... dziwne... i tak daleko widać... inaczej...
akacja68
- 17:28 czwartek, 2 lipca 2015 | linkuj
W towarzystwie płaskości nie są wcale nudne, ostatni jechałem sam przez Słowację, a więc i górki, to się wynudziłem jak mops :) Gdyby nie te dziury w drogach to bym przedrzemał całą drogę ;)
k4r3l
- 08:36 wtorek, 30 czerwca 2015 | linkuj
Oj tak, płaskie trasy też są fajne, a jak wiatr walnie w plecy, to już w ogóle.

Tylko najbardziej przeszkadzają wiadukty, jeśli się trafią...
Hipek
- 05:29 wtorek, 30 czerwca 2015 | linkuj
Zapisuję sobie tą trasę, bo też chciałbym kiedyś jechać do Kutna, gdyż właśnie tam się urodziłem i mam rodzinę :-) Ps. Jesteś szalona tak trzymać!
grigor86
- 21:44 poniedziałek, 29 czerwca 2015 | linkuj
477 m podjazdów to nie takie nic. ;)
Fajnie, że znów jest co poczytać i pooglądać - musisz częściej jeździć ze Starszą. ;)
mors
- 20:20 poniedziałek, 29 czerwca 2015 | linkuj
Fajnie opisana wycieczka :) Dzięki raz jeszcze za wspólnie spędzoną niedzielę. Do tej pory myślę o Twoim tyłku. Mam nadzieję, że już zdecydowanie lepiej :)
starszapani
- 20:02 poniedziałek, 29 czerwca 2015 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!

kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum