Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

Wilno z przewodnikiem

Niedziela, 31 maja 2015 Kategoria Kocia czytelnia, Kot w wielkim mieście, do 550 Uczestnicy
Km: 522.30 Km teren: 0.00 Czas: 20:30 km/h: 25.48
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 2227m Sprzęt: Kolarzówka Aktywność: Jazda na rowerze
Ruszamy około południa w sobotę. Nie pchamy się na ruchliwe ulice stolicy, zamiast tego toczymy się rowerówkami. Na szosę wyjeżdżamy przed Sulejówkiem. Początkowy odcinek jest nieprzyjemny, pełen samochodów. W Sulejówku szybka fotka przy pomniku Piłsudskiego i jedziemy do Kosowa Lackiego, gdzie mamy spotkać się z jadącym z przeciwnego kierunku Gabrielem. Jest nam go szkoda – ma pod wiatr. W Kosowie Lackim siedzimy we trójkę na ławeczce dość długo, robimy też małe zakupy.

W międzyczasie
Kilometry uciekają szybko, wjeżdżamy do Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego. Okolica jest wyjątkowo ładna, jedyne co trochę niepokoi, to ciemne chmury. Jakieś półtorej godziny przed zachodem słońca wyliczamy, że w Tykocinie będziemy o 21:00. Nie wiemy, czy znajdziemy tam o tej porze jeszcze jakieś czynny lokal z możliwością zamówienia czegoś na ciepło. Rozglądamy się więc już teraz. Mijamy zakłady Mlekowity i na wyjeździe z Wysokiego Mazowieckiego znajdujemy restaurację. Bierzemy obiadek. Trochę strach, bo to przecież nigdy się nie wie, jak się trafi. Tu trafiło się świetnie. Wszystko jest pyszne i świeże. Mija bita godzina, ale dzięki temu postojowi na noc ruszamy najedzeni. Gdy wychodzimy, okazuje się, że gdy jedliśmy padał deszcz - ulice są mokre, jest też znacznie chłodniej.

Sen
Tykocin osiągamy około 22:00. Jest już oczywiście ciemno. Nocą wiatr miał się uspokoić (nocny odcinek trasy idzie na północ i tu wiatr miał być boczny), ale jakoś się nie uspokaja. W dodatku raz po raz latają mżawki. Im dalej w noc, tym bardziej jestem senna. Michał nawet mówi, że powinnam jechać szybciej, by się wyrwać z tej senności, ale ja zupełnie nie potrafię się zebrać w sobie. Jadę jak ostatnia łamaga. Trzymam szaloną prędkość 17-20 km/h. Żadna żenada nie jest mi obca ;).

A może?
Gdy dojeżdżamy do Korycina, Wilk ubiera się cieplej (ja jadę ciepło ubrana już od dawna), jemy po bułce i gadamy o trasie. Michał świetnie ją zaplanował - dla słynnego odcinka Via Baltica, gdzie TIRy jeżdżą stadami, wymyślił objazd. Teraz, gdy stoimy w Korycinie i gdy od jakiegoś już czasu zasypiam, proponuje byśmy spróbowali jazdy tą straszną drogą – wtedy szybciej będziemy w Augustowie, gdzie wreszcie napiję się kawy. Nasłuchujemy - ta droga jest tuż obok i nie słychać TIRów. Może jest pusto?... Na wszelki wypadek lepiej tego nie sprawdzać. Jedziemy zgodnie z planem - objazdem. Objazd początkowo jest super - to równe, puste drogi. Równo. Pusto. Ciemno. Zasypiam. Na szczęście pod koniec pojawiają się straszne dziury (dobre 7 km dziur). Trzęsie okropnie, lampka mi się co chwilę luzuje, mocno trzeba trzymać kierownicę i uważnie patrzeć aby się w nic nie władować. Pobudka! :)

Pięknie i strasznie
Wredny odcinek kończy się krótko przed Sztabinem - wylotem na Via Balticę. Przed nami 3-4 km tej strasznej drogi w wersji bez pobocza (za Sztabinem jest już szerokie pobocze). Mamy dużo szczęścia, bo ruch między 3 a 4 nad ranem w niedzielę nie jest aż tak duży. Mimo to, stada TIRów jadące w kolumnach po 7-8 sztuk i tak mam okazję zaobserwować. Wygląda to wrednie i wolę sobie nie wyobrażać tej drogi w środku dnia, gdy takie stada jadą w obie strony. Jest i pięknie i strasznie. Poza TIRami straszne jest też zimno (6 stopni) i mgła. Piękne jest za to niebo i walczący z nocą nowy dzień. Nad Biebrzą robimy trochę fotek.

Ekipa
W Augustowie wpadamy na odpoczynek na stację Orlenu. Biorę dużą czarną i słodką kawę. Bez śmietanki. Czasami śmietanka mi szkodzi, więc nie ryzykuję. Towarzystwo jest tu nieciekawe - wpada jakaś imprezowa, podpita ekipa. Aż przykro na nich patrzeć, gdy wyraźnie już nietrzeźwi kupują kolejne flaszki.

Z przewodnikiem
Od Augustowa zagęszczamy ruchy. Jedziemy już praktycznie bez przerw. Michał zna Wilno, ja natomiast będę tam po raz pierwszy. Zależy mi by zdążyć zrobić rundkę po mieście. Wilk na całej trasie jest mi przewodnikiem. Jechał już tu nieraz, sypie więc informacjami jak z rękawa, pokazuje też najciekawsze miejsca. Z powodzeniem mógłby zająć się organizacją wycieczki „Warszawa – Wilno” zupełnie profesjonalnie :)).

WC kostka
Od Augustowa aż do Gib jedziemy przez las. Dużo lasu. Las wszędzie dookoła. W Gibach mijamy czynny już sklepik. Jest wcześnie rano, ale widać, że to będzie piękny dzień - wspaniale świeci słońce. Piję tu napój energetyczny, by w końcu się wybudzić. Jak to możliwe, że jadę? Może lunatykuję? ;) Napój energetyczny ma zapach WC kostki. Chyba jest lekko żrący, bo pieką mnie od niego usta. Krzywię się - ależ to wstrętne! Zgodnie z zaleceniem Wilka piję szybko i do dna. Przed granicą konsternacja - jest remont drogi i objazd. Ryzykujemy i jedziemy zamkniętą drogą. Opłaca się - bo jak się okazuje rowerem jest to całkowicie przejezdne.

Nad Niemnem
W Ogrodnikach przekraczamy granicę litewsko-polską. Zrzucamy ciepłe ciuchy - jest ciepło. Litwa jest wyjątkowo zielona. Łagodne góreczki i lasy albo tereny prawie leśne. Poza tym jest tu prawie pusto, a mijane miejscowości w większości mają drewnianą zabudowę. Śliczna ta Litwa!W Olicie robimy ekspresową przerwę w ładnym parku. Michał wjeżdża tu tak pewnie jak do parku gdzieś pod własnym domem. Siadamy na ławeczce przy fontannie. Z postoju ruszam pierwsza (Michał coś jeszcze kombinuje z ustawieniami w nowym rowerze), ale nim wsiadam na rower, zwraca uwagę, bym nie przegapiła rzeki za miasteczkiem - bo to jest Niemen! Nad Niemnem robię fotkę. Ale tu wszędzie ładnie!

Szaleństwo
Po wielu kilometrach łagodnych podjazdów i zjazdów (chyba ani na chwilę nie robi się płasko), docieramy do Troków. Tu zaczyna się już czyste szaleństwo - tego pięknego dnia jest tu dziki tłum ludzi, którzy chcą zobaczyć wspaniale położony zamek. My też chcemy, więc przebijamy się. W końcu się udaje. Na zamek patrzymy co prawda z daleka, ale i tak robi wrażenie. Szybciutko kupujemy pamiątki i opuszczamy to urokliwe, choć wyjątkowo zatłoczone dziś miejsce.



Matka Boska Ostrobramska
Do Wilna już niecałe 30km. Wybija pięćsetny kilometr, tymczasem my pędzimy wariacko przed siebie trzymając cały czas przynajmniej te 30km/h. Kto by na nas popatrzył z boku, mógłby pomyśleć, że dopiero co wyrwaliśmy się z domu na rower ;). No i wreszcie jest - Wilno - cel naszej wycieczki. Opłacało się tak ostro galopować w końcówce - dzięki temu mamy tu trochę czasu. Michał doskonale wie jak jechać, abym mogła zobaczyć największe atrakcje. Oglądamy katedrę, jedziemy pod Ostrą Bramę, kręcimy się po brukowanych uliczkach. Tu by można posiedzieć dobre pół dnia! :) Objazd centrum kończymy w McD, gdzie kupujemy na wynos jedzenie na 8-godzinną podróż Polskim Busem do Warszawy.

Mapa:


Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...


komentarze
Kot to Kot, wiadomo, żadnego dystansu się nie boi. Wilna zazdroszczę. Jeszcze nigdy nie byłem. A na rowerze to już bajka a nie marzenie :D
elizium
- 12:40 środa, 10 czerwca 2015 | linkuj
Jurku, Marzenkę !!! Toż to Cyborginii. Kaski z glów :)
starszapani
- 20:37 piątek, 5 czerwca 2015 | linkuj
Nie wiem co będę bardziej podziwiać ? Wilno czy 522 ? :-)
Jurek57
- 20:08 niedziela, 31 maja 2015 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!

kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum