Poznań - Wrocław
Sobota, 19 lipca 2014 Kategoria do 250, Kot w wielkim mieście, Kocia czytelnia
Km: | 226.25 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 639m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ze starsząpanią umówić się wcale nie jest tak łatwo, bo jak
to starsi ludzie – wiecznie jest czymś zajęta ;). Koty z kolei lubią chadzać
własnymi drogami i też z tym umawianiem bywa ciężko ;). Ustalamy więc termin wspólnego wyjazdu odpowiednio wcześniej.
Wiem, że starowinka jeździ ze wsi do wsi (nie ma lipy!), bywa nawet nad morzem,
by podreperować zdrowie.
Ach, ta starość!
A może by tak… z miasta do miasta? Umawiamy się zatem na tę sobotę na Wrocław. Aby nie było zbyt gderliwie i tylko o chorobach wieku podeszłego, jadą z nami dwaj młodzieńcy: Jurek57 i rmk.
......................................................................................................................................................
Kończy się to wszystko w niedzielę nad ranem. Jest 4:30 i to o tej godzinie, po licznych turbulencjach na trasie Poznań – Wrocław pilot, już zupełnie spokojnie, schodzi do lądowania nad śpiącym jeszcze Poznaniem. Koniec. Wchodzi do domu, niedbale zrzuca buty, uniform, rozplata włosy. Bierze prysznic, myje zęby, idzie spać.
......................................................................................................................................................
Ale od startu do lądowania mija doba. A podczas tej doby…
Co będzie dalej?
Budzik dzwoni w sobotę o 3:20. Rower wiernie stoi przy łóżku i czeka (prawdziwa miłość?). Śniadanie i w drogę na poznański dworzec główny, gdzie mamy się wszyscy spotkać. Z racji soboty i wczesnej godziny lecę głównymi ulicami. Są zupełnie puste. To sprawia, że na dworcu jestem grubo przed czasem. Jako pierwszy dojeżdża rmk, potem (razem) starszapani i Jurek57. Wspólna fotka na dobry początek i startujemy na dobre. Od samego rana (w okolicach wschodu słońca, gdy zwykle jest najzimniej) jest bardzo ciepło, aż 18`C. Strach myśleć co będzie dalej i jak to zniesiemy. Zaczynamy od Drogi Dębińskiej, potem kierujemy się ku Mosinie. Te szosy w tygodniu są koszmarnie zatłoczone autami i wtedy nie ośmieliłabym się nimi poprowadzić, ale sobotni poranek to jednak zupełnie co innego. Jest pusto. Początkowo jadę pierwsza (mam GPSa), potem Jurek57 i rmk trochę szarpią. Ciągną powyżej 30km/h, jednak nie trwa to długo i szybko ustalamy, że będziemy trzymać 26-28km/h. To dobre tempo, którym można jechać bardzo długo bez zmęczenia.
Reset
Temperatura wzrasta szybko i zarówno ja jak i starszapani czujemy potrzebę zrzucenia z siebie lekkich kurteczek, które mamy na sobie. Podczas tej krótkiej przerwy smarujemy się też kremami przeciwsłonecznymi i podjadamy. Za Śremem starszej resetuje się licznik - przez przypadek opierając o niego plecak wcisnęła jeden z guzików. Jest to 55km trasy. W okolicach Dolska zaczynają się małe podjazdy. Jedzie mi się dzisiaj od samego początku bardzo dobrze i czasem na tych góreczkach trochę odskakuję by porobić ekipie fotki. Nie zawsze mi się to udaje bo jadę po raz pierwszy z nowym aparatem i jeszcze nie do końca go ogarniam. Kolejną krótką przerwę robimy na ryneczku w Dolsku – kilka fotek i w drogę.
Zagubieni
Żar leje się z nieba, temperatura w słońcu przekracza już 30`C. Wystarczy się zatrzymać na sekundę i na skórze od razu pojawiają się kropelki potu. Jak skwarrrrrnie! Jakieś 3km przed Gostyniem wstępujemy na stację paliw by napić się kawy. To też okazja do tego, by choć przez chwilę pobyć w klimatyzowanym wnętrzu. Z kawą siadamy przy stolikach na zewnątrz. Lekko wieje i dzięki temu da się wytrzymać. Jemy, pijemy, żartujemy. W końcu jednak trzeba wsiadać na rowery. W pełnym słońcu jedziemy do Krobi. Upał daje się nam wszystkim we znaki, a najbardziej cierpi Jurek. Zwalniamy tempo i z drobnymi postojami ciągniemy do Miejskiej Górki. Tu robię kilka fotek i to tu.... gubimy się! Kiedy chowam aparat widzę, że jestem sama. Jadę zgodnie z tym co pokazuje GPS, w międzyczasie miga mi gdzieś Jurek (też jedzie sam). Krzyczę do niego. Wydaje mi się, że mnie widzi (obrócił się), więc jadę dalej. Gdy zerkam za siebie widzę, że jednak go nie ma. W tej sytuacji jadę aż do wylotu z miejscowości i tam czekam. Wkrótce telefon dzwoni (to starszapani) i ustalamy kto gdzie jest. Czekam na ekipę pod drzewem za przejazdem kolejowym. Jest tak gorąco, że w słońcu nie da się wytrzymać (37`C!).
Na zielonej trawce
Powietrze pali w gardło. W związku z obezwładniającym upałem postoje robimy bardzo często. Jest to niespieszna jazda od sklepu do sklepu. Za Miejską Górką mamy istną patelnię. Jedziemy w pełnym słońcu długi odcinek (ponad 10km) aż do lasów przed Żmigrodem. Tam wreszcie można troszkę odpocząć od palącego słońca. Powietrze jednak nawet tutaj jest gorące i jeszcze przed Żmigrodem musimy zrobić postój na trawce pod drzewem, bo Jurek zaczyna mieć początkowe objawy hipertermii. W tej sytuacji nawet pokonanie tych 2km do Żmigrodu może wyrządzić mu poważną krzywdę, zatem stajemy. Jest bosko. Trafiamy idealne miejsce pod rozłożystym drzewem. Lekki wiaterek też pomaga. Tak to można wypoczywać!
Zwiedzając Żmigród
W samym Żmigrodzie mieliśmy jechać do centrum (ale odpuszczam to, bo przebijanie się do centrum w takim upale, stanie na światłach, itd. z pewnością miłe nie będzie). Umyka też jakoś park z zespołem pałacowym - zamiast hotelowych dań i cen wolimy jednak te ze stacji. Tak więc w Żmigrodzie.... zwiedzamy stację Orlenu. Orlen = pyszna duża kawa. Biorę dużą. Kawą raczy się też Jurek. Potem domawiamy jeszcze zupę pomidorową.
Wycinanka
Ze względu na straszny upał zaczynam dyskusję o dalszej trasie. Planowo od Żmigrodu aż do Wrocławia mieliśmy zatoczyć łuk. Ładny, bo w okolicach Milicza i słynnych na całą Polskę stawów. Dochodzimy jednak do wspólnego wniosku, że nie jest to dobry pomysł i robienie łuku w tych warunkach będzie tylko niepotrzebnym katowaniem się. Wobec tego tnę trasę o dobre 60km. Do Wrocławia jedziemy najprostszą możliwą (mało ruchliwą) drogą. Zaczynamy od krótkiego odcinka DK5 (jest szerokie pobocze), potem odbijamy w lewo i robi się spokojnie. Przed Trzebnicą zaczynają się pagórki. Niektóre podjazdy są podstępne – droga niby jest płaska, ale jedzie się ciężko. To długa „jedynka” ;).
Henia, żabciu!
Przed Trzebnicą zatrzymujemy się jeszcze pod sklepem. Jurek wykonuje regulacje przy swoim rowerze. Wszystkiemu przypatruje się miejscowy pijak. Siedzi spokojnie na schodach, ale... na widok starszejpani doznaje olśnienia. Porzuca niedopalonego papierosa, niedopitą flaszkę wódki i niedojedzonego ogórka. Oczy mu błyszczą i... zaczyna się podryw! Zagaduje siwowłosą. Ta początkowo pozostaje oporna na te umizgi lecz w końcu przechodzą na „ty”.
- Heniu jestem, a ty?
I wtedy wszyscy poznajemy imię starszejpani:
- a ja Henia.
Słucham ich rozmowy i nie wierzę w to jeszcze, ale wygląda na to, że iskrzy miedzy nimi. Umawiają się nawet na randkę... u niego w domu na przyszły tydzień!! Henia obiecuje, że specjalnie dla niego tu przyjedzie. Zapowiada się inteligentnie, bo wspominają, że będą czytać książki. Wymieniają się numerami telefonu.
[Pospiesznie wyjmuję swoją komórkę i ja. Noooo!!! Tego numeru do starszejpani to ja nie znałam ;)).]
Przepiękna to i bardzo wzruszająca love story i nic nie szkodzi, że Heniu czasem myli imię ukochanej i nazywa ją Marysią.
Ważne, że dopieszcza ją inaczej: Henia, żabciu! - woła płomiennie.
Tego jednak już za wiele! Do akcji wkracza.... tata Heni – Jurek57 (nie widziałam, że oni są rodziną! ;)). W ostrych słowach przywołuje Henryka do porządku. Rozmowa znowu schodzi na książki i Henia prosi by którąś przyniósł z domu. Henryk łapie swój rower i mimo mocno chwiejnej równowagi pędzi co sił po któreś z dzieł. Miłość uskrzydla ;).
Gdy Heniu znika... skrzydła rozwijamy i my. Było wesoło, ale pora stąd uciekać.
Żądło Szerszenia
W Trzebnicy obowiązkowa fotka pod tablicą z nazwą miasta i jedziemy do parku na odpoczynek. Jurek moczy nogi i koszulkę w fontannie, rozsiadamy się na trawce. Mam tu okazję do wspominek. Żądło Szerszenia – Trzebnicki Maraton. Startowałam tu 3 razy, zawsze na najdłuższych trasach przekraczających 200km. W Trzebnicy zawsze było ciężko - „Kocie Góry” każdorazowo otwierały sezon. I zawsze był to sprawdzian formy po zimie. Często trudny sprawdzian. Opowiadam trochę o tych startach, namawiam też mocno wymęczonego upałem Jurka, by nie odpuszczał i zamiast ładować się do pociągu/szynobusu Trzebnica-Wrocław, jechał do końca rowerem. Okazuje się (nie po raz pierwszy!), że motywacja i wiara w siebie to połowa sukcesu. Jurek decyduje się jechać rowerem do Wrocławia i od tej pory jedziemy aż do końca razem ramię w ramię. Wyjazd z parku to długawy podjazd. Na Żądle Szerszenia był on zjazdem w stronę mety. Tu leciało się zawsze prawie na krechę i bywało nerwowo.
Nic, tylko splunąć
Jeszcze kilka górek i będzie płasko. W sobotnie popołudnie nawet na spokojnych drogach kierowców i ich pasażerów roznosi agresja. Pokrzykują przez otwarte okna, a jeden nawet się wychyla i pluje na nas. Trafia idealnie w mój łokieć. Rzucam wiązankę przekleństw, ale on już tego nie słyszy. Do Wrocławia docieramy późnym popołudniem. Dla Jurka57 to pierwsza trasa powyżej 200km. Witam go zatem w „klubie 200”. Spędzamy wspólnie cały wieczór na Starym Rynku. Bardzo tu ładnie. Miło tak siedzieć i patrzeć na zapadający powoli wieczór. Nasza nagroda za tę trasę :). Zapada ciemność i nadal temperatura nie chce spaść poniżej 30`C.
Cześć Kocie!
Po 22:00 ruszamy na dworzec. Do kas są duże kolejki. Plączemy się tu i nagle słyszę „Cześć Kocie!” Młoda dziewczyna patrzy na mnie z wesołym uśmiechem. Przez chwilę zastanawiam się skąd się znamy. Szybko mnie oświeca – to Angelika, a Gavek stoi obok w kolejce. Oni też dziś wymęczyli się na rowerach długą trasą w tym upale. Chwilę gadamy i wracam do ekipy.
Obcy facet
Po wejściu na peron zaczyna się meksyk. Wredny kolejowy beton twierdzi, że nie wpuści nas z rowerami do pociągu. Widać po nim, że władza nad nami sprawia mu chorą przyjemność. Pociąg jedzie przez pół Polski ale miejsc dla rowerów nie ma. Starszapani trochę dyskutuje. Odciągam ją jednak i po cichutku, chyłkiem, przemykamy na drugi koniec długiego składu. Nikogo o nic nie pytając upychamy się do środka. Jest strasznie gorąco i duszno. Pociąg ma opóźnienie. Naraz podchodzi do nas zupełnie obcy facet i mówi, że słyszał naszą rozmowę z kolejarzem i wie, że chcemy jechać do Poznania. Życzliwie informuje, że nie cały skład jedzie do Poznania, a ta część, w której właśnie siedzimy będzie niebawem odczepiana i Poznań ominie szerokim łukiem. Jak mogliśmy tego nie dopilnować i nie doczytać na tabliczce wagonu?! Wdzięczna mu jestem bardzo. Pospiesznie wychodzimy z pociągu i ładujemy się już bez większych historii do następnego. Jest tu miejsce na rowery i wygodny przedział dla nas. Chłopaki i starszapani śpią. Ja jakoś nie mogę i całą podróż spędzam to z przymkniętymi, to otwartymi oczami. Krótko przed 4:00 nad ranem docieramy do Poznania. Tu każde z nas jedzie już w swoją stronę.
Jest 4:30 i to o tej godzinie, po licznych turbulencjach na trasie Poznań – Wrocław, pilot już zupełnie spokojnie schodzi do lądowania nad śpiącym jeszcze Poznaniem. Koniec. Wchodzi do domu, niedbale zrzuca buty, uniform, rozplata włosy. Bierze prysznic, myje zęby, idzie spać.
Dziękuję starszejpani, Jurkowi57 i rmk za bardzo udaną sobotę! Mam nadzieję, że nie zraziliście się i jeszcze razem pojeździmy! :)
Fotki: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Mapa:
Ach, ta starość!
A może by tak… z miasta do miasta? Umawiamy się zatem na tę sobotę na Wrocław. Aby nie było zbyt gderliwie i tylko o chorobach wieku podeszłego, jadą z nami dwaj młodzieńcy: Jurek57 i rmk.
......................................................................................................................................................
Kończy się to wszystko w niedzielę nad ranem. Jest 4:30 i to o tej godzinie, po licznych turbulencjach na trasie Poznań – Wrocław pilot, już zupełnie spokojnie, schodzi do lądowania nad śpiącym jeszcze Poznaniem. Koniec. Wchodzi do domu, niedbale zrzuca buty, uniform, rozplata włosy. Bierze prysznic, myje zęby, idzie spać.
......................................................................................................................................................
Ale od startu do lądowania mija doba. A podczas tej doby…
Co będzie dalej?
Budzik dzwoni w sobotę o 3:20. Rower wiernie stoi przy łóżku i czeka (prawdziwa miłość?). Śniadanie i w drogę na poznański dworzec główny, gdzie mamy się wszyscy spotkać. Z racji soboty i wczesnej godziny lecę głównymi ulicami. Są zupełnie puste. To sprawia, że na dworcu jestem grubo przed czasem. Jako pierwszy dojeżdża rmk, potem (razem) starszapani i Jurek57. Wspólna fotka na dobry początek i startujemy na dobre. Od samego rana (w okolicach wschodu słońca, gdy zwykle jest najzimniej) jest bardzo ciepło, aż 18`C. Strach myśleć co będzie dalej i jak to zniesiemy. Zaczynamy od Drogi Dębińskiej, potem kierujemy się ku Mosinie. Te szosy w tygodniu są koszmarnie zatłoczone autami i wtedy nie ośmieliłabym się nimi poprowadzić, ale sobotni poranek to jednak zupełnie co innego. Jest pusto. Początkowo jadę pierwsza (mam GPSa), potem Jurek57 i rmk trochę szarpią. Ciągną powyżej 30km/h, jednak nie trwa to długo i szybko ustalamy, że będziemy trzymać 26-28km/h. To dobre tempo, którym można jechać bardzo długo bez zmęczenia.
Reset
Temperatura wzrasta szybko i zarówno ja jak i starszapani czujemy potrzebę zrzucenia z siebie lekkich kurteczek, które mamy na sobie. Podczas tej krótkiej przerwy smarujemy się też kremami przeciwsłonecznymi i podjadamy. Za Śremem starszej resetuje się licznik - przez przypadek opierając o niego plecak wcisnęła jeden z guzików. Jest to 55km trasy. W okolicach Dolska zaczynają się małe podjazdy. Jedzie mi się dzisiaj od samego początku bardzo dobrze i czasem na tych góreczkach trochę odskakuję by porobić ekipie fotki. Nie zawsze mi się to udaje bo jadę po raz pierwszy z nowym aparatem i jeszcze nie do końca go ogarniam. Kolejną krótką przerwę robimy na ryneczku w Dolsku – kilka fotek i w drogę.
Zagubieni
Żar leje się z nieba, temperatura w słońcu przekracza już 30`C. Wystarczy się zatrzymać na sekundę i na skórze od razu pojawiają się kropelki potu. Jak skwarrrrrnie! Jakieś 3km przed Gostyniem wstępujemy na stację paliw by napić się kawy. To też okazja do tego, by choć przez chwilę pobyć w klimatyzowanym wnętrzu. Z kawą siadamy przy stolikach na zewnątrz. Lekko wieje i dzięki temu da się wytrzymać. Jemy, pijemy, żartujemy. W końcu jednak trzeba wsiadać na rowery. W pełnym słońcu jedziemy do Krobi. Upał daje się nam wszystkim we znaki, a najbardziej cierpi Jurek. Zwalniamy tempo i z drobnymi postojami ciągniemy do Miejskiej Górki. Tu robię kilka fotek i to tu.... gubimy się! Kiedy chowam aparat widzę, że jestem sama. Jadę zgodnie z tym co pokazuje GPS, w międzyczasie miga mi gdzieś Jurek (też jedzie sam). Krzyczę do niego. Wydaje mi się, że mnie widzi (obrócił się), więc jadę dalej. Gdy zerkam za siebie widzę, że jednak go nie ma. W tej sytuacji jadę aż do wylotu z miejscowości i tam czekam. Wkrótce telefon dzwoni (to starszapani) i ustalamy kto gdzie jest. Czekam na ekipę pod drzewem za przejazdem kolejowym. Jest tak gorąco, że w słońcu nie da się wytrzymać (37`C!).
Na zielonej trawce
Powietrze pali w gardło. W związku z obezwładniającym upałem postoje robimy bardzo często. Jest to niespieszna jazda od sklepu do sklepu. Za Miejską Górką mamy istną patelnię. Jedziemy w pełnym słońcu długi odcinek (ponad 10km) aż do lasów przed Żmigrodem. Tam wreszcie można troszkę odpocząć od palącego słońca. Powietrze jednak nawet tutaj jest gorące i jeszcze przed Żmigrodem musimy zrobić postój na trawce pod drzewem, bo Jurek zaczyna mieć początkowe objawy hipertermii. W tej sytuacji nawet pokonanie tych 2km do Żmigrodu może wyrządzić mu poważną krzywdę, zatem stajemy. Jest bosko. Trafiamy idealne miejsce pod rozłożystym drzewem. Lekki wiaterek też pomaga. Tak to można wypoczywać!
Zwiedzając Żmigród
W samym Żmigrodzie mieliśmy jechać do centrum (ale odpuszczam to, bo przebijanie się do centrum w takim upale, stanie na światłach, itd. z pewnością miłe nie będzie). Umyka też jakoś park z zespołem pałacowym - zamiast hotelowych dań i cen wolimy jednak te ze stacji. Tak więc w Żmigrodzie.... zwiedzamy stację Orlenu. Orlen = pyszna duża kawa. Biorę dużą. Kawą raczy się też Jurek. Potem domawiamy jeszcze zupę pomidorową.
Wycinanka
Ze względu na straszny upał zaczynam dyskusję o dalszej trasie. Planowo od Żmigrodu aż do Wrocławia mieliśmy zatoczyć łuk. Ładny, bo w okolicach Milicza i słynnych na całą Polskę stawów. Dochodzimy jednak do wspólnego wniosku, że nie jest to dobry pomysł i robienie łuku w tych warunkach będzie tylko niepotrzebnym katowaniem się. Wobec tego tnę trasę o dobre 60km. Do Wrocławia jedziemy najprostszą możliwą (mało ruchliwą) drogą. Zaczynamy od krótkiego odcinka DK5 (jest szerokie pobocze), potem odbijamy w lewo i robi się spokojnie. Przed Trzebnicą zaczynają się pagórki. Niektóre podjazdy są podstępne – droga niby jest płaska, ale jedzie się ciężko. To długa „jedynka” ;).
Henia, żabciu!
Przed Trzebnicą zatrzymujemy się jeszcze pod sklepem. Jurek wykonuje regulacje przy swoim rowerze. Wszystkiemu przypatruje się miejscowy pijak. Siedzi spokojnie na schodach, ale... na widok starszejpani doznaje olśnienia. Porzuca niedopalonego papierosa, niedopitą flaszkę wódki i niedojedzonego ogórka. Oczy mu błyszczą i... zaczyna się podryw! Zagaduje siwowłosą. Ta początkowo pozostaje oporna na te umizgi lecz w końcu przechodzą na „ty”.
- Heniu jestem, a ty?
I wtedy wszyscy poznajemy imię starszejpani:
- a ja Henia.
Słucham ich rozmowy i nie wierzę w to jeszcze, ale wygląda na to, że iskrzy miedzy nimi. Umawiają się nawet na randkę... u niego w domu na przyszły tydzień!! Henia obiecuje, że specjalnie dla niego tu przyjedzie. Zapowiada się inteligentnie, bo wspominają, że będą czytać książki. Wymieniają się numerami telefonu.
[Pospiesznie wyjmuję swoją komórkę i ja. Noooo!!! Tego numeru do starszejpani to ja nie znałam ;)).]
Przepiękna to i bardzo wzruszająca love story i nic nie szkodzi, że Heniu czasem myli imię ukochanej i nazywa ją Marysią.
Ważne, że dopieszcza ją inaczej: Henia, żabciu! - woła płomiennie.
Tego jednak już za wiele! Do akcji wkracza.... tata Heni – Jurek57 (nie widziałam, że oni są rodziną! ;)). W ostrych słowach przywołuje Henryka do porządku. Rozmowa znowu schodzi na książki i Henia prosi by którąś przyniósł z domu. Henryk łapie swój rower i mimo mocno chwiejnej równowagi pędzi co sił po któreś z dzieł. Miłość uskrzydla ;).
Gdy Heniu znika... skrzydła rozwijamy i my. Było wesoło, ale pora stąd uciekać.
Żądło Szerszenia
W Trzebnicy obowiązkowa fotka pod tablicą z nazwą miasta i jedziemy do parku na odpoczynek. Jurek moczy nogi i koszulkę w fontannie, rozsiadamy się na trawce. Mam tu okazję do wspominek. Żądło Szerszenia – Trzebnicki Maraton. Startowałam tu 3 razy, zawsze na najdłuższych trasach przekraczających 200km. W Trzebnicy zawsze było ciężko - „Kocie Góry” każdorazowo otwierały sezon. I zawsze był to sprawdzian formy po zimie. Często trudny sprawdzian. Opowiadam trochę o tych startach, namawiam też mocno wymęczonego upałem Jurka, by nie odpuszczał i zamiast ładować się do pociągu/szynobusu Trzebnica-Wrocław, jechał do końca rowerem. Okazuje się (nie po raz pierwszy!), że motywacja i wiara w siebie to połowa sukcesu. Jurek decyduje się jechać rowerem do Wrocławia i od tej pory jedziemy aż do końca razem ramię w ramię. Wyjazd z parku to długawy podjazd. Na Żądle Szerszenia był on zjazdem w stronę mety. Tu leciało się zawsze prawie na krechę i bywało nerwowo.
Nic, tylko splunąć
Jeszcze kilka górek i będzie płasko. W sobotnie popołudnie nawet na spokojnych drogach kierowców i ich pasażerów roznosi agresja. Pokrzykują przez otwarte okna, a jeden nawet się wychyla i pluje na nas. Trafia idealnie w mój łokieć. Rzucam wiązankę przekleństw, ale on już tego nie słyszy. Do Wrocławia docieramy późnym popołudniem. Dla Jurka57 to pierwsza trasa powyżej 200km. Witam go zatem w „klubie 200”. Spędzamy wspólnie cały wieczór na Starym Rynku. Bardzo tu ładnie. Miło tak siedzieć i patrzeć na zapadający powoli wieczór. Nasza nagroda za tę trasę :). Zapada ciemność i nadal temperatura nie chce spaść poniżej 30`C.
Cześć Kocie!
Po 22:00 ruszamy na dworzec. Do kas są duże kolejki. Plączemy się tu i nagle słyszę „Cześć Kocie!” Młoda dziewczyna patrzy na mnie z wesołym uśmiechem. Przez chwilę zastanawiam się skąd się znamy. Szybko mnie oświeca – to Angelika, a Gavek stoi obok w kolejce. Oni też dziś wymęczyli się na rowerach długą trasą w tym upale. Chwilę gadamy i wracam do ekipy.
Obcy facet
Po wejściu na peron zaczyna się meksyk. Wredny kolejowy beton twierdzi, że nie wpuści nas z rowerami do pociągu. Widać po nim, że władza nad nami sprawia mu chorą przyjemność. Pociąg jedzie przez pół Polski ale miejsc dla rowerów nie ma. Starszapani trochę dyskutuje. Odciągam ją jednak i po cichutku, chyłkiem, przemykamy na drugi koniec długiego składu. Nikogo o nic nie pytając upychamy się do środka. Jest strasznie gorąco i duszno. Pociąg ma opóźnienie. Naraz podchodzi do nas zupełnie obcy facet i mówi, że słyszał naszą rozmowę z kolejarzem i wie, że chcemy jechać do Poznania. Życzliwie informuje, że nie cały skład jedzie do Poznania, a ta część, w której właśnie siedzimy będzie niebawem odczepiana i Poznań ominie szerokim łukiem. Jak mogliśmy tego nie dopilnować i nie doczytać na tabliczce wagonu?! Wdzięczna mu jestem bardzo. Pospiesznie wychodzimy z pociągu i ładujemy się już bez większych historii do następnego. Jest tu miejsce na rowery i wygodny przedział dla nas. Chłopaki i starszapani śpią. Ja jakoś nie mogę i całą podróż spędzam to z przymkniętymi, to otwartymi oczami. Krótko przed 4:00 nad ranem docieramy do Poznania. Tu każde z nas jedzie już w swoją stronę.
Jest 4:30 i to o tej godzinie, po licznych turbulencjach na trasie Poznań – Wrocław, pilot już zupełnie spokojnie schodzi do lądowania nad śpiącym jeszcze Poznaniem. Koniec. Wchodzi do domu, niedbale zrzuca buty, uniform, rozplata włosy. Bierze prysznic, myje zęby, idzie spać.
Dziękuję starszejpani, Jurkowi57 i rmk za bardzo udaną sobotę! Mam nadzieję, że nie zraziliście się i jeszcze razem pojeździmy! :)
Fotki: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Mapa:
komentarze
No pięknie się dowiaduję, teraz już wiem, dlaczego u Starowinki jeno taka lakoniczna relacja! Ostatnie kilka z resztą też... :(
;p
Podsumowując merytorycznie: w taką pogodę na rower?? ;)
PS. ja w ów dzień oscylowałem między 730 a 1130 m npm i było nawet znośnie. :) mors - 00:24 czwartek, 24 lipca 2014 | linkuj
;p
Podsumowując merytorycznie: w taką pogodę na rower?? ;)
PS. ja w ów dzień oscylowałem między 730 a 1130 m npm i było nawet znośnie. :) mors - 00:24 czwartek, 24 lipca 2014 | linkuj
Co do ostatniego zdania, to nie odwracaj kota ogonem ;) To my mamy nadzieję, że się nie zraziłaś i jeszcze z nami pojeździsz :))
Dzięki wielkie za towarzystwo i za wspólną jazdę :) Było bardzo miło :)
Wpis świetny, jak zawsze zresztą! rmk - 08:29 wtorek, 22 lipca 2014 | linkuj
Dzięki wielkie za towarzystwo i za wspólną jazdę :) Było bardzo miło :)
Wpis świetny, jak zawsze zresztą! rmk - 08:29 wtorek, 22 lipca 2014 | linkuj
Super relacja, jak zawsze :)))) Kawałek z love story przywołał na me lico miłe wspomnienia :D:D:D
Osobiście się nie zraziłam, a wręcz przeciwnie :)))) Do zobaczenia na długiej trasie :)))) Dzięki wielkie, raz jeszcze, za wspólnie spędzony czas :) Buźka :) starszapani - 20:09 poniedziałek, 21 lipca 2014 | linkuj
Osobiście się nie zraziłam, a wręcz przeciwnie :)))) Do zobaczenia na długiej trasie :)))) Dzięki wielkie, raz jeszcze, za wspólnie spędzony czas :) Buźka :) starszapani - 20:09 poniedziałek, 21 lipca 2014 | linkuj
Choć jesteś mała to jesteś Wielka !!! :-)
Dzięki !!! Jurek57 - 19:52 poniedziałek, 21 lipca 2014 | linkuj
Dzięki !!! Jurek57 - 19:52 poniedziałek, 21 lipca 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!