Poznań - Kraków
Sobota, 12 lipca 2014 Kategoria do 450, Kot w wielkim mieście, Kocia czytelnia
Km: | 423.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 17:18 | km/h: | 24.48 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 2006m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Szczegóły później. Pozdrawiam z Krakowa.
..........................................................................................................
O wyjeździe do Krakowa myślałam od dawna, a ponieważ Wax zapraszał, to pozostało mi tylko trafić na jakąś sobotę z dobrym wiatrem i polecieć tę trasę. Brak przeszkadzającego wiatru to był właściwie jedyny warunek. No i taka sobota w końcu nadeszła. Zapowiedziałam się więc z wizytą ;). Od samego początku planowałam pojechać tę trasę turystycznie, z robieniem zdjęć i bez napinki na mocne tempo.
Księżycową nocą
Budzik dzwoni o 2:00 w nocy z piątku na sobotę. Rower stoi obok łóżka gotowy do jazdy. Szybkie śniadanie (wersja okrojona bez kawy, ciasteczek, radia oraz gazety) i gotowa jestem również ja. Godzina 3:01 – ruszam.... i zaraz wracam do domu. Jest chłodno i wg prognoz może popadać (choć na razie jest piękna, księżycowa noc). Wracam po ocieplacze na kolana – może się przydadzą? (Nie przydały się, ale co się przewiozły przez pół Polski to ich ;)). Po tym małym zamotaniu, wreszcie jadę. Mniej więcej 10km od domu po raz pierwszy zerkam na GPSa i.... zonk. Zamiast pokazywać trasę tak jak zwykle, orientuje ją na północ. Przez to w ogóle nie mogę się połapać w tym co widzę. Wściekła jestem jak diabli. Jeśli nic się z tym nie da zrobić, to położę trasę na samym początku! Dzwonię do Krzycha z nadzieją, że będzie potrafił mnie zdalnie poinstruować co zrobić by trasa pokazywała się normalnie. A jeśli się nie uda?... Znowu lecą długie minuty. Po nerwowej wymianie zdań ustawiam wyświetlanie trasy w taki sposób, do jakiego jestem przyzwyczajona. Teraz mogę już jechać.
Jedna z tych chwil
Złe emocje szybko uciekają. Tak samo jak szybko ucieka noc. Widoki są wspaniałe: po lewej fioletowo-czerwone niebo tuż przed wschodem słońca, po prawej jeszcze granat nocy i księżyc w pełni. To jedna z tych chwil, gdy żałuję, że jestem tu sama. Wschód słońca oglądam już za Środą Wlkp., w Sulęcinku, po przejechaniu 40km trasy. Za Krzykosami wjeżdżam na mało przyjemny odcinek gdzie DK11 i 15 przez chwilę biegną razem. Przebijam się przez remontowany most na Warcie i uciekam z tej szosy, która dziś w związku z bardzo wczesną porą nie jest aż tak zatłoczona. Bokami jadę do Jarocina. Który to już raz jadę przez to miasto? Nooo, w każdym razie jadę już prawie na pamięć ;). Jarocin też jeszcze spokojny.
Sami swoi
W Dobrzycy, na 91km trasy zatrzymuję się na stacji by wypić pierwszą dziś kawę. Znam tę stację z zeszłego tygodnia, kiedy to odwiedziłam ją wracając z Ostrowa. Mają tu dobrą i mocną kawę. Trafiam nawet na tę samą zmianę co wtedy. Chłopaki rozpoznają mnie i traktują prawie jak koleżankę ;)
- dokąd tym razem?
- do Krakowa.
- no to kawałek będzie.
- ano, ¼ mam już prawie za sobą, pora na kawę :)
Jeden z nich też trochę jeździ rowerem, więc moja wycieczka z Poznania do Krakowa nie wydaje mu się dziwna. Piję kawę i jem placek. Uzupełniam wodę, nadaję pierwsze smsy z trasy.
Barszcz
Aż do tego momentu z wiatru za dużego pożytku nie miałam, prawie 100km we względnej ciszy. Między Dobrzycą a Ostrowem i kawałek za Ostrowem podziwiam rosnący przy drodze barszcz Sosnowskiego. Sporo tego paskudztwa tu jest, a niektóre egzemplarze są już porządnie wyrośnięte. Krótki przystanek na fotkę robię w Raszkowie (ładny kościół ze smukłą, strzelistą wieżą), a potem zatrzymuję się dopiero w Ostrowie.
Łaciate
Odtąd jadę trasą, której nie znam z żadnych swoich wcześniejszych wypadów. Wyjazd z Ostrowa mało przyjemny. Droga średnio szeroka, bez pobocza, spory ruch. Pierwszy większy podjazd dzisiejszego dnia to wdrapywanie się pod kościół w Kotłowie, to podjazd z poziomu 120m n.p.m. na 208m n.p.m. Rozciągają się stąd rozległe widoki na dolinę Prosny. Smaruję się kremem przeciwsłonecznym (pogoda jest piękna, zapowiadanego deszczu brak) i jadę w dół. Przez Grabów n. Prosną przelatuję bez zatrzymywania. Od teraz aż do Węglewic Prosnę mam po prawej. To bardzo długa i dość dziurawa szosa przez las. W Węglewicach robię postój pod ładnym, drewnianym kościółkiem. Drogi mam spokojne, ale niestety dziurawe i łaciate. Takie telepanie się po dziurach znacznie spowalnia i męczy. Aż do Galewic wzdłuż drogi powbijane są znaki, że jest to trasa orienteringowa. Przy okazji też trasa wybitnie niewygodna.
Granat i dynamit
Jadąc tak mijam dwie wioski o zabawnych nazwach. Pierwsza to maleńka Zmyślona, a druga - Bagatelka. Jest ciepło, słonecznie i wieje. Wieje w plecy, tylno-bocznie i bocznie (dokładne w tej kolejności). Na szczęście ani przez chwilę nie doświadczam wiatru centralnie w twarz. W Czastarach (193km) mam już ochotę na zjedzenie czegoś solidniejszego niż słodycze. Wstępuję do sklepu - kupuję dwie bułki i serek topiony oraz sok z granatów. Kto wie, może dzięki granatom będę jak dynamit? ;) Siadam na rozgrzanym bruku pod sklepem i zjadam śniadanie. Przez Wieluń jadę już bez zatrzymania. Kilkanaście kilometrów dalej przejeżdżam przez most na Warcie. W Działoszynie pojawiają się pierwsze znaki na Częstochowę. Opuszczam województwo łódzkie i wjeżdżam do śląskiego.
Kamykowy deszcz
Ciągnę jeszcze niecałe 30km, myślami będąc przy mocnej kawie. Nie chce mi się co prawda spać, ale chętnie bym pozyskała trochę energii i wypiła coś ciepłego. Wypatruję więc stacji. Pierwszą większą napotykam w Kamyku. Nazwa miejscowości pasuje idealnie do nawierzchni – pod kołami mam asfaltowe kamyki wysypane na drogę. Pryskają one na mnie spod kół przejeżdżających aut. Stacja jest duża. W obsłudze dwie młode dziewczyny. Nie mam ochoty na zabawę z zapinaniem roweru, więc pytam je czy mogę go wziąć do środka. Nie mają nic przeciwko. Ni z tego ni z owego czuję się przynaglona aby się wytłumaczyć. Mówię więc, że jestem daleko od domu, że jadę do Krakowa i jeśli ktoś mi teraz ukradnie rower, to będę miała duży problem. Wypytują mnie skąd jadę i gdy mówię, że z Poznania to nie mogą uwierzyć, że tak długą trasę robię samotnie w całości w jeden dzień. Ekspres coś nawala. Zamiast dużego capuccino mam małą czarną. Okazuje się, że zabrakło w podajniku mleka. Dziewczyna dolewa, i naciska przycisk - w ten sposób w cenie capuccino dostaję osobliwą podwójną kawę z pojedynczą śmietanką. Lepiej tak niż odwrotnie :)). Wychodzi duża filiżanka pełna po sam brzeg. Nadaję stąd kolejne smsy z trasy. To 270km. Do celu jeszcze daleko.
Olsztyn, czyli słońce Jury
Od wyjścia ze stacji zaczynam zataczać długi na 38km łuk otaczający od wschodu Częstochowę. Nie chcę pchać się przez miasto, w którym pewnie będzie duży ruch i które dziś akurat nie jest moim celem. Jadąc po tym łuku znaki na Częstochowę widzę jednak co rusz. To właśnie też na tym łuku pojawiają się pierwsze górki. Gmina Mstów chyba mści się na mnie – robię tu zjazd i podjazd doliną Warty. Gdybym była zmęczona, to pewnie bym pomyślała, że mam jakieś urojenia i zaczynam widzieć różne dziwne miejscowości, których nie powinno tu być, jak np. Konin, czy Olsztyn :). No ale to Konin zupełnie niepodobny do Konina w Wielkopolsce, a Olsztyn do Olsztyna na Warmii. Ten Olsztyn to, zgodnie z tablicami informacyjnymi, „Słońce Jury”. Coś w tym musi być, bo piękne skały są widoczne z niewielkiego rynku. I to właśnie jest to co w długich liniowych trasach lubię najbardziej: wychodzi się z domu rano i pod wieczór jest się w miejscu do domu zupełnie niepodobnym :).
Czy będą szczęśliwi?
Okolica robi się coraz bardziej pagórkowata. Górki, ach górki! Po trzysetnym kilometrze podjazdy wchodzą pomału. 7%, 9% a nawet 12%. Jest co mielić! Piękne widoki są jednak wspaniałą nagrodą. W końcu to Jura, Park Krajobrazowy Orlich Gniazd! Jest wczesny sobotni wieczór i w wielu miejscach spotykam najpierw auta z weselnikami, potem mijam lokale, gdzie ludzie się bawią na weselach. Czy będą szczęśliwi? Mijam też mnóstwo osób w wystrzałowych strojach i fryzurach chodzących po ulicach. Pokonuję kolejne wzniesienia. Czasami obracam się za siebie i sprawdzam, czy nie ma za mną jakiegoś super widoku i dobrze robię, bo widoki są. W Żarkach wysyłam wiadomość do Waxa. Do celu jeszcze niecała stówka. Cały czas jedzie mi się bardzo dobrze. Krótki przystanek robię na wzgórzu Laskowiec, pod ruinami kościoła p.w. św. Stanisława. Jest tu punkt widokowy, z którego rozciąga się wspaniały i bardzo rozległy widok na okolicę.
Milion flaszek
Mój dzień powoli dobiega końca. Pospieszne spojrzenie przez ramię – za mną krwawy zachód słońca. Umawiamy się z Waxem, że wyjedzie mi z kolegą na spotkanie. Pierwotnie planuje dojechać do Skały, potem wymyśla, że pociągną kawałek dalej do Wolbromu. Znaki na Wolbrom pojawiają się co jakiś czas, więc gdy wreszcie docieram tam, robię fotkę. Docieramy do tej miejscowości prawie jednocześnie. Oni czekają pod sklepem. Ja czekam na zamkniętym przejeździe i gdy tylko go otwierają podjeżdżam pod sklep. Jest już głęboka szarówka, na liczniku 373km. Szybkie, wesołe powitanie i ładuję się do sklepu również ja. Na półkach prawie sam alkohol, a klienci w kolejce mają chyba lekko wzięte, bo czuję, że samym powietrzem można się tu upić. Pośród miliona flaszek są tu też jednak zwykłe produkty jak. np. słodycze, czy cola.
Zatańczymy?
Stąd do celu zostało niecałe 50km. Jedziemy we trójkę: Wax na szosówce, Adam na... ostrym kole i ja na przełajówce. Adam nogi ma potężne i żadna z górek, mu na ostrym nie jest straszna. Na zjazdach też idzie mu znakomicie. Na płskim usiłuję mu dotrzymać koła, ale jest to możliwe tylko przez kilka chwil. Od czasu gdy jedziemy we trójkę jest znacznie weselej i przyjemniej. Można pogadać, pośmiać się i kilometry same uciekają. Szarówka przechodzi w ciemność. Jest pełnia księżyca. Piękna noc :). Jedzie się super aż do zjazdu przed Przybysławicami. Wax mocno ucieka, ja natomiast jadę za Adamem. Nagle słyszę dziwny trzask i widzę jak jego rower tańczy po całej drodze. Potem Adam zaczyna hamować nogą i idą najprawdziwsze iskry spod bloku. W końcu udaje mu się zatrzymać. Okazuje się, że zablokowało się tylne koło, a potem pękł łańcuch, który poleciał gdzieś na ulicę. Jedynym wyjściem było w takim przypadku wyhamować z buta. Szczęście, że to się nie skończyło glebą, bo zjazd był długi!
Kraków
Wax już dawno na dole, dzwonimy więc by wracał do nas. Musi zmielić praktycznie cały podjazd od nowa ;). Łańcuch udaje się znaleźć, ale nikt z nas nie ma skuwacza. Przed Adamem 15km... spaceru. Proponuje, żebyśmy jechali, a my... przystajemy na to, mając nadzieję, że uda mu się załapać na jakiś autobus (udało się). No i w końcu jest: KRAKÓW! Obowiązkowa fotka przy tablicy z nazwą i nocne zwiedzanie miasta. Jest ślicznie! Warto było jechać taki kawał drogi, aby zobaczyć Stare Miasto w nocnej scenerii. A potem jest już tylko lepiej: gorący prysznic, równie gorąca herbata z miodem i cytryną i wielka miska makaronu z pysznym sosem szpinakowo-warzywnym. Spędzam z Anią i Piotrem bardzo miły późny wieczór.... hm... wczesną noc? ;) i idziemy spać coś przed 2:00.
Fotki: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Trasa:
..........................................................................................................
O wyjeździe do Krakowa myślałam od dawna, a ponieważ Wax zapraszał, to pozostało mi tylko trafić na jakąś sobotę z dobrym wiatrem i polecieć tę trasę. Brak przeszkadzającego wiatru to był właściwie jedyny warunek. No i taka sobota w końcu nadeszła. Zapowiedziałam się więc z wizytą ;). Od samego początku planowałam pojechać tę trasę turystycznie, z robieniem zdjęć i bez napinki na mocne tempo.
Księżycową nocą
Budzik dzwoni o 2:00 w nocy z piątku na sobotę. Rower stoi obok łóżka gotowy do jazdy. Szybkie śniadanie (wersja okrojona bez kawy, ciasteczek, radia oraz gazety) i gotowa jestem również ja. Godzina 3:01 – ruszam.... i zaraz wracam do domu. Jest chłodno i wg prognoz może popadać (choć na razie jest piękna, księżycowa noc). Wracam po ocieplacze na kolana – może się przydadzą? (Nie przydały się, ale co się przewiozły przez pół Polski to ich ;)). Po tym małym zamotaniu, wreszcie jadę. Mniej więcej 10km od domu po raz pierwszy zerkam na GPSa i.... zonk. Zamiast pokazywać trasę tak jak zwykle, orientuje ją na północ. Przez to w ogóle nie mogę się połapać w tym co widzę. Wściekła jestem jak diabli. Jeśli nic się z tym nie da zrobić, to położę trasę na samym początku! Dzwonię do Krzycha z nadzieją, że będzie potrafił mnie zdalnie poinstruować co zrobić by trasa pokazywała się normalnie. A jeśli się nie uda?... Znowu lecą długie minuty. Po nerwowej wymianie zdań ustawiam wyświetlanie trasy w taki sposób, do jakiego jestem przyzwyczajona. Teraz mogę już jechać.
Jedna z tych chwil
Złe emocje szybko uciekają. Tak samo jak szybko ucieka noc. Widoki są wspaniałe: po lewej fioletowo-czerwone niebo tuż przed wschodem słońca, po prawej jeszcze granat nocy i księżyc w pełni. To jedna z tych chwil, gdy żałuję, że jestem tu sama. Wschód słońca oglądam już za Środą Wlkp., w Sulęcinku, po przejechaniu 40km trasy. Za Krzykosami wjeżdżam na mało przyjemny odcinek gdzie DK11 i 15 przez chwilę biegną razem. Przebijam się przez remontowany most na Warcie i uciekam z tej szosy, która dziś w związku z bardzo wczesną porą nie jest aż tak zatłoczona. Bokami jadę do Jarocina. Który to już raz jadę przez to miasto? Nooo, w każdym razie jadę już prawie na pamięć ;). Jarocin też jeszcze spokojny.
Sami swoi
W Dobrzycy, na 91km trasy zatrzymuję się na stacji by wypić pierwszą dziś kawę. Znam tę stację z zeszłego tygodnia, kiedy to odwiedziłam ją wracając z Ostrowa. Mają tu dobrą i mocną kawę. Trafiam nawet na tę samą zmianę co wtedy. Chłopaki rozpoznają mnie i traktują prawie jak koleżankę ;)
- dokąd tym razem?
- do Krakowa.
- no to kawałek będzie.
- ano, ¼ mam już prawie za sobą, pora na kawę :)
Jeden z nich też trochę jeździ rowerem, więc moja wycieczka z Poznania do Krakowa nie wydaje mu się dziwna. Piję kawę i jem placek. Uzupełniam wodę, nadaję pierwsze smsy z trasy.
Barszcz
Aż do tego momentu z wiatru za dużego pożytku nie miałam, prawie 100km we względnej ciszy. Między Dobrzycą a Ostrowem i kawałek za Ostrowem podziwiam rosnący przy drodze barszcz Sosnowskiego. Sporo tego paskudztwa tu jest, a niektóre egzemplarze są już porządnie wyrośnięte. Krótki przystanek na fotkę robię w Raszkowie (ładny kościół ze smukłą, strzelistą wieżą), a potem zatrzymuję się dopiero w Ostrowie.
Łaciate
Odtąd jadę trasą, której nie znam z żadnych swoich wcześniejszych wypadów. Wyjazd z Ostrowa mało przyjemny. Droga średnio szeroka, bez pobocza, spory ruch. Pierwszy większy podjazd dzisiejszego dnia to wdrapywanie się pod kościół w Kotłowie, to podjazd z poziomu 120m n.p.m. na 208m n.p.m. Rozciągają się stąd rozległe widoki na dolinę Prosny. Smaruję się kremem przeciwsłonecznym (pogoda jest piękna, zapowiadanego deszczu brak) i jadę w dół. Przez Grabów n. Prosną przelatuję bez zatrzymywania. Od teraz aż do Węglewic Prosnę mam po prawej. To bardzo długa i dość dziurawa szosa przez las. W Węglewicach robię postój pod ładnym, drewnianym kościółkiem. Drogi mam spokojne, ale niestety dziurawe i łaciate. Takie telepanie się po dziurach znacznie spowalnia i męczy. Aż do Galewic wzdłuż drogi powbijane są znaki, że jest to trasa orienteringowa. Przy okazji też trasa wybitnie niewygodna.
Granat i dynamit
Jadąc tak mijam dwie wioski o zabawnych nazwach. Pierwsza to maleńka Zmyślona, a druga - Bagatelka. Jest ciepło, słonecznie i wieje. Wieje w plecy, tylno-bocznie i bocznie (dokładne w tej kolejności). Na szczęście ani przez chwilę nie doświadczam wiatru centralnie w twarz. W Czastarach (193km) mam już ochotę na zjedzenie czegoś solidniejszego niż słodycze. Wstępuję do sklepu - kupuję dwie bułki i serek topiony oraz sok z granatów. Kto wie, może dzięki granatom będę jak dynamit? ;) Siadam na rozgrzanym bruku pod sklepem i zjadam śniadanie. Przez Wieluń jadę już bez zatrzymania. Kilkanaście kilometrów dalej przejeżdżam przez most na Warcie. W Działoszynie pojawiają się pierwsze znaki na Częstochowę. Opuszczam województwo łódzkie i wjeżdżam do śląskiego.
Kamykowy deszcz
Ciągnę jeszcze niecałe 30km, myślami będąc przy mocnej kawie. Nie chce mi się co prawda spać, ale chętnie bym pozyskała trochę energii i wypiła coś ciepłego. Wypatruję więc stacji. Pierwszą większą napotykam w Kamyku. Nazwa miejscowości pasuje idealnie do nawierzchni – pod kołami mam asfaltowe kamyki wysypane na drogę. Pryskają one na mnie spod kół przejeżdżających aut. Stacja jest duża. W obsłudze dwie młode dziewczyny. Nie mam ochoty na zabawę z zapinaniem roweru, więc pytam je czy mogę go wziąć do środka. Nie mają nic przeciwko. Ni z tego ni z owego czuję się przynaglona aby się wytłumaczyć. Mówię więc, że jestem daleko od domu, że jadę do Krakowa i jeśli ktoś mi teraz ukradnie rower, to będę miała duży problem. Wypytują mnie skąd jadę i gdy mówię, że z Poznania to nie mogą uwierzyć, że tak długą trasę robię samotnie w całości w jeden dzień. Ekspres coś nawala. Zamiast dużego capuccino mam małą czarną. Okazuje się, że zabrakło w podajniku mleka. Dziewczyna dolewa, i naciska przycisk - w ten sposób w cenie capuccino dostaję osobliwą podwójną kawę z pojedynczą śmietanką. Lepiej tak niż odwrotnie :)). Wychodzi duża filiżanka pełna po sam brzeg. Nadaję stąd kolejne smsy z trasy. To 270km. Do celu jeszcze daleko.
Olsztyn, czyli słońce Jury
Od wyjścia ze stacji zaczynam zataczać długi na 38km łuk otaczający od wschodu Częstochowę. Nie chcę pchać się przez miasto, w którym pewnie będzie duży ruch i które dziś akurat nie jest moim celem. Jadąc po tym łuku znaki na Częstochowę widzę jednak co rusz. To właśnie też na tym łuku pojawiają się pierwsze górki. Gmina Mstów chyba mści się na mnie – robię tu zjazd i podjazd doliną Warty. Gdybym była zmęczona, to pewnie bym pomyślała, że mam jakieś urojenia i zaczynam widzieć różne dziwne miejscowości, których nie powinno tu być, jak np. Konin, czy Olsztyn :). No ale to Konin zupełnie niepodobny do Konina w Wielkopolsce, a Olsztyn do Olsztyna na Warmii. Ten Olsztyn to, zgodnie z tablicami informacyjnymi, „Słońce Jury”. Coś w tym musi być, bo piękne skały są widoczne z niewielkiego rynku. I to właśnie jest to co w długich liniowych trasach lubię najbardziej: wychodzi się z domu rano i pod wieczór jest się w miejscu do domu zupełnie niepodobnym :).
Czy będą szczęśliwi?
Okolica robi się coraz bardziej pagórkowata. Górki, ach górki! Po trzysetnym kilometrze podjazdy wchodzą pomału. 7%, 9% a nawet 12%. Jest co mielić! Piękne widoki są jednak wspaniałą nagrodą. W końcu to Jura, Park Krajobrazowy Orlich Gniazd! Jest wczesny sobotni wieczór i w wielu miejscach spotykam najpierw auta z weselnikami, potem mijam lokale, gdzie ludzie się bawią na weselach. Czy będą szczęśliwi? Mijam też mnóstwo osób w wystrzałowych strojach i fryzurach chodzących po ulicach. Pokonuję kolejne wzniesienia. Czasami obracam się za siebie i sprawdzam, czy nie ma za mną jakiegoś super widoku i dobrze robię, bo widoki są. W Żarkach wysyłam wiadomość do Waxa. Do celu jeszcze niecała stówka. Cały czas jedzie mi się bardzo dobrze. Krótki przystanek robię na wzgórzu Laskowiec, pod ruinami kościoła p.w. św. Stanisława. Jest tu punkt widokowy, z którego rozciąga się wspaniały i bardzo rozległy widok na okolicę.
Milion flaszek
Mój dzień powoli dobiega końca. Pospieszne spojrzenie przez ramię – za mną krwawy zachód słońca. Umawiamy się z Waxem, że wyjedzie mi z kolegą na spotkanie. Pierwotnie planuje dojechać do Skały, potem wymyśla, że pociągną kawałek dalej do Wolbromu. Znaki na Wolbrom pojawiają się co jakiś czas, więc gdy wreszcie docieram tam, robię fotkę. Docieramy do tej miejscowości prawie jednocześnie. Oni czekają pod sklepem. Ja czekam na zamkniętym przejeździe i gdy tylko go otwierają podjeżdżam pod sklep. Jest już głęboka szarówka, na liczniku 373km. Szybkie, wesołe powitanie i ładuję się do sklepu również ja. Na półkach prawie sam alkohol, a klienci w kolejce mają chyba lekko wzięte, bo czuję, że samym powietrzem można się tu upić. Pośród miliona flaszek są tu też jednak zwykłe produkty jak. np. słodycze, czy cola.
Zatańczymy?
Stąd do celu zostało niecałe 50km. Jedziemy we trójkę: Wax na szosówce, Adam na... ostrym kole i ja na przełajówce. Adam nogi ma potężne i żadna z górek, mu na ostrym nie jest straszna. Na zjazdach też idzie mu znakomicie. Na płskim usiłuję mu dotrzymać koła, ale jest to możliwe tylko przez kilka chwil. Od czasu gdy jedziemy we trójkę jest znacznie weselej i przyjemniej. Można pogadać, pośmiać się i kilometry same uciekają. Szarówka przechodzi w ciemność. Jest pełnia księżyca. Piękna noc :). Jedzie się super aż do zjazdu przed Przybysławicami. Wax mocno ucieka, ja natomiast jadę za Adamem. Nagle słyszę dziwny trzask i widzę jak jego rower tańczy po całej drodze. Potem Adam zaczyna hamować nogą i idą najprawdziwsze iskry spod bloku. W końcu udaje mu się zatrzymać. Okazuje się, że zablokowało się tylne koło, a potem pękł łańcuch, który poleciał gdzieś na ulicę. Jedynym wyjściem było w takim przypadku wyhamować z buta. Szczęście, że to się nie skończyło glebą, bo zjazd był długi!
Kraków
Wax już dawno na dole, dzwonimy więc by wracał do nas. Musi zmielić praktycznie cały podjazd od nowa ;). Łańcuch udaje się znaleźć, ale nikt z nas nie ma skuwacza. Przed Adamem 15km... spaceru. Proponuje, żebyśmy jechali, a my... przystajemy na to, mając nadzieję, że uda mu się załapać na jakiś autobus (udało się). No i w końcu jest: KRAKÓW! Obowiązkowa fotka przy tablicy z nazwą i nocne zwiedzanie miasta. Jest ślicznie! Warto było jechać taki kawał drogi, aby zobaczyć Stare Miasto w nocnej scenerii. A potem jest już tylko lepiej: gorący prysznic, równie gorąca herbata z miodem i cytryną i wielka miska makaronu z pysznym sosem szpinakowo-warzywnym. Spędzam z Anią i Piotrem bardzo miły późny wieczór.... hm... wczesną noc? ;) i idziemy spać coś przed 2:00.
Fotki: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Trasa:
komentarze
W końcu doczekałam się włączenia komentarzy :)) - i mogę podziwiać i podziwiać ....i jeszcze raz podziwiać :)
Katana1978 - 14:30 sobota, 28 kwietnia 2018 | linkuj
Jak zwykle fajnie napisana relacja :) Podziwiam Ciebie bardzo, co już niejednokrotnie pisałam. I gratuluję każdego długiego dystansu :))) Ściskammmmm mocno :)
starszapani - 20:42 wtorek, 15 lipca 2014 | linkuj
Gratuluję i dystansu, i relacji. Świetnie się czytało, prawie jakby się tam było. :)
michuss - 19:27 wtorek, 15 lipca 2014 | linkuj
Super ! Dystans wiadoma sprawa - zmyślony ;) Gratulacje i pozdrowienia!!!
gavek - 17:58 wtorek, 15 lipca 2014 | linkuj
Piękna trasa! I profil wysokości też wygląda ciekawie :)
Goofy601 - 08:15 wtorek, 15 lipca 2014 | linkuj
Miało być Pani Marzena !!!
To wszystko z wrażenia . :-) Jurek57 - 01:01 niedziela, 13 lipca 2014 | linkuj
To wszystko z wrażenia . :-) Jurek57 - 01:01 niedziela, 13 lipca 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!