Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

G jak GRASSOR - moja długa lekcja pokory

Sobota, 21 czerwca 2014 Kategoria do 250, Kocia czytelnia
Km: 210.28 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 1128m Sprzęt: Terenówka Aktywność: Jazda na rowerze
Jeszcze w piątek na dojeździe do i z pracy nosiło mnie. Nogi kręciły się lekko i zupełnie nic nie wskazywało na nadciągającą katastrofę.
Na Grassora do Lubrzy ruszamy w sobotę rano. Pogoda od początku jest brzydka: pochmurno, wieje i jest zimno. Wg prognoz w ciągu nadchodzącej doby będzie też przelotnie padać. Doba i 300 km na orientację. W czymś takim jeszcze nie jechałam. W szkole – bazie zawodów odbieramy numery startowe i przygotowujemy się do jazdy. Spotykamy Turystę z synem Kubą, którzy jadą trasę TR150 (muszą się wyrobić do 3 w nocy). Przed startem krótka odprawa. Daniel opowiada o punktach, odcinku specjalnym w międzyrzeckich bunkrach i rozdaje mapy. Ale trasa to i tak niewiadoma. Na mapie zaznaczonych jest tylko kilka punktów w okolicy bazy. Cała reszta ujawni się na trasie i trzeba będzie sobie te punkty.... samemu dorysować na podstawie fragmentów mapek znajdujących się na punktach. Kto źle pomierzy odległości lub źle narysuje, ten będzie miał pecha ;). No to start!

Dlaczego?
Zupełnie nie wiem co się dzieje, ale jedzie mi się od początku fatalnie. Już od pierwszych metrów. W czym rzecz? Sama nie wiem. Może brak SPD? (SPD stosuję tylko na szosie, a jeżdżę głównie na szosie). Może za miękko mi? (Jeżdżę głównie na sztywnych i twardych rowerach – szosówka i przełajówka, a tu mam fulla). Może to nie mój dzień? No nieważne, głupio się tak nieudolnie tłumaczyć. Rzeczywistość jest brutalna – jadę beznadziejne słabo. Wszyscy uciekają. Krzysztof jest zły. Zaczyna się wprost wspaniale.

Na powierzchni

Na pierwszy ogień idzie odcinek specjalny, czyli bunkry. Gdy tam jedziemy (na liczniku nieco ponad 5 km pokonanej trasy) zaczyna padać (i tak będzie padało przelotnie aż do nocy, a od nocy przestanie). Przy wejściu do bunkrów trzeba nanieść na swoje mapy punkty, które są tu do zaliczenia. Mapa, z której się odrysowuje jest tylko jedna, trzeba więc swoje odczekać w kolejce. Jest 5 punktów na powierzchni i 5 pod ziemią. Ludzie rzucają się pod ziemię, więc by uniknąć tłoku lecimy najpierw część nadziemną. Jest to solidna przeprawa: najpierw przez krzaki i betonowe zęby przeciwczołgowe, potem przez pole kukurydzy. Te 2 punkty udaje się zdobyć. Trzech pozostałych niestety nie mamy.

Pod ziemią

No to teraz pod ziemię. Wejście do bunkrów to wyzwanie – jest ciasno. Potem wąski przecisk po schodach w dół (krótki) – Daniel osobiście pomaga mi znieść rower. Są tu jakieś drzwi, wyglądają jak giga wersja drzwi do pieca, żartuję nawet na ten temat. Potem już trzeba walczyć samemu – znosimy swoje rowery po schodach kilka poziomów pod ziemię. Korytarze są różne – od szerokich, po wąskie, od wysokich, po takie, w których trzeba się prawie czołgać. Jest odcinek z wodą, a także jeden odcinek kompletnie zalany (jeden chłopak wszedł do wody po tyłek prawie i zrobił wycof – my nie powtarzamy jego wyczynu). Zaliczamy wszystkie punkty podziemne i wyłazimy na powierzchnię. Jeśli patrzeć na odcinek specjalny strategicznie - pod kątem wyniku, to zupełnie nie opłacało się go robić – kosztował sporo czasu, a punktów wagowych dawał mało. Trudno było jednak odmówić sobie frajdy z jazdy rowerem w bunkrach :).

Serce nie sługa

Początek dalszej drogi to wredny, kamienny bruk i równie wredny deszcz oraz wiatr w twarz. Męczę się tu straszliwie. Wyprzedzają mnie wszyscy. Krzysztof minę ma na tę okoliczność odpowiednią. Patrzę na pulsometr i widzę, że tętno mam bardzo niskie – zupełnie nieadekwatne do wysiłku. A więc to tak! Moje serce przeciwko mnie! Nie potrafię go zmusić do porządnej pracy. Serce nie sługa – jak mawiają. Działa jak chce i niewiele można mu przepowiedzieć. No ale ja się staram. Nie chcę psuć Krzychowi zabawy i gdy tylko kończymy odcinek brukowy mówię mu, że lepiej ze mną już nie będzie, a raczej tylko gorzej i proponuję, by odstawił mnie do bazy. On jednak nie decyduje się na ten krok. No to masakruję się dalej!

Przez żołądek do serca

Zaliczamy PK1 na sporym wzniesieniu. Mam satysfakcję, bo to nie nachylenie zrzuca mnie z siodła (jest naście %), a śliskie korzenie drzew. Zaliczamy punkt i jedziemy w stronę Łagowa. To straszne, ale chce mi się spać. Serce odmawia dobrej współpracy. Cały czas się leniwie obija. Zatem traktuję je źle - w przydrożnej kafejce w Łagowie piję mocne capuccino i jem wspaniałego gofra (ten gofr jest taki super, że nawet na Bulwarze Szymańskiego w Kołobrzegu by „nie odstawał” – jestem pod wrażeniem). Kawa trochę stawia mnie na nogi. Kolejne kilometry nie są takie złe. No ale trasa i tak leży: poprawa nie trwa długo, a teren (bruki, piach i zarośla spod których zupełnie nie widać po czym się jedzie) dają mi do wiwatu. Słabo jeżdżę w terenie i tu ujawnia się to z całą jaskrawością. Bardzo dużo mam pchania roweru.

Dziewczyna z naparstkiem

Na PK3 jedziemy nieczynnym torowiskiem kolejowym. Tu Krzysztof mówi mi, że zgubił swoją kartę wyników do perforacji. No to od teraz jedziemy tylko na moją. We wszystkie miejsca wchodzimy solidarnie razem, a jako, że to moja karta, to każdorazowo perforuję ją ja. W pewnym momencie łamię paznokieć prawego kciuka. To nie jest złamanie kosmetyczne, a raczej urazowe – rozdzieram go w połowie aż do mięsa. Strasznie boli! Aby tego nie oglądać i nie rozpaprać dalej, biorę od Krzysztofa taśmę izolacyjną i zabezpieczam. Wygląda to trochę tak, jak bym miała założony naparstek. Na moje nieszczęście biegi w moim rowerze zmienia się wyłącznie kciukiem (SRAM XO). Gdy dłonie mam zgrabiałe z zimna jest fajnie, bo nie czuć bólu. Gdy się trochę rozgrzewają – to już gorzej, bo kłuje, pulsuje i jest nieprzyjemnie.

Taniec na rurze

Kolejne punkty i kilometry wchodzą jak po grudzie. Bruki, krzaki, piachy, deszcze, zimno, wysoka trawa. Na rowerze, obok roweru.... i mamy PK7. Jednym z ciekawszych punktów jest PK23 - stary jaz kominowy. Już sam opis intryguje: „stary jaz kominowy, po rurze do celu, w środku”. Docieramy tu o 22:20. Rzeczywistość jest.... trudna. Do punktu trzeba dojść po grubej, betonowej, oślizgłej rurze. Po jednej stronie rury strumień, po drugiej - mokradło. Nie ma tu innej drogi! Czuję, że to ponad moje siły, że nie dam rady na to wejść i dotrzeć do punktu. Krzysztof wścieka się na mnie. Chce nawet wziąć moją kartę i ją za mnie perforować. Nie zgadzam się. Pierwsza moja próba wejścia na rurę kończy się potężnym kurczem gdzieś w okolicy stawu biodrowego (chyba pora zacząć się gimnastykować!). Jestem już w połowie na tej cholernej rurze, ale przez kurcz nie mogę się ruszyć w żadną stronę! Krzysztof ściąga mnie na brzeg strumienia. Próbujemy inną drogą – przez krzaki, ale to okazuje się zupełnie niewykonalne. No to powrót do rury. On zły, ja zrozpaczona i wystraszona. Ostatecznie pokonuję siebie i włażę na rurę. Zadowolona z siebie jestem bardzo. Pełznę po rurze z uśmiechem (chodzić po tym się nie ośmielam) i pytam, czy jest ze mnie dumny. Nie jest. No ale punkt zaliczony.

W międzynarodowym towarzystwie
W drodze na PK13 na chwilę wjeżdżamy na DK92. Jest koło północy, droga jest więc spokojna. Jak to cudownie wjechać na szosę choć na chwilę! (Odcinki szosowe na całym maratonie to max 10%).Korzystamy z okazji i odwiedzamy dużą stację paliw. Czego tu nie ma! Jest nawet restauracja. Bierzemy po kawie, idę też do toalety. Śmierdzi dymem, ale to nie papierosy..., a towarzystwo dookoła międzynarodowe i trochę zaczepne…. Za chwilę na poważnie wjedziemy w noc… do jasności jeszcze jakieś 4 godziny. Morze czasu…

Ofelia

Jazda na PK13 to czesanie terenu po ciemku. To też brodzenie w głębokiej trawie i mokre już od kilku godzin buty, zamienione w dwie małe wanny. PK znajdujemy na przepuście nad zarośniętym stawem. Pierwszy nocny sukces. Opis PK15 jest ciekawy – „most kolejowy, północny przyczółek, pod małym łukiem”. Docieramy do toru kolejowego. Od dawna nieczynnego. Idziemy, zgodnie z mapą, po starych podkładach, pośród kamieni i wybujałej roślinności. Idziemy tak dobre kilkaset metrów. W końcu jest most. Nie ma tu żadnych barierek, jeśli kto nieostrożny, może polecieć wprost do rzeki. Chwilę tego punktu szukamy i już prawie odpuszczamy, gdy Krzysztofowi udaje się wypatrzeć zejście. To karkołomne zejście po sypkim piachu i luźnych kamieniach. Nie bardzo jest się czego przytrzymać. Zjeżdżam na tyłku i modlę się by nie skończyć jak Ofelia, która żywot swój zakończyła marnie topiąc się w rzece. Udaje się dostać na PK i „15” jest zaliczona.

Ile to wycieczek?

Na chwilę wyjeżdżamy na szosę i wtedy zaczynam zasypiać na dobre. Jadę, ale oczy mi się zamykają. Są chwile gdy tracę kontrolę nad rowerem i łapię pobocze, to budzi. Tak jest kilka razy. Można powiedzieć, że zasnęłam kilka razy. Czy w rozumieniu BS zrobiłam kilka wycieczek? Spałam – fakt, ale jednocześnie jechałam. To takie dziwne! Bardzo powoli dzień zaczyna przełamywać noc i gdy docieramy na PK22 (godzina 3:30) jest szarówka. Gdy wychodzimy z krzaków na ścieżkę nadjeżdża jakaś para. Pytają nas którędy na punkt. Chyba oczekują zbyt wiele! Czy ona myśli, że może chwycę ją za rękę i poprowadzę? Nie mówię nic, a Krzysztof pochylony nad mapą wypowiada jedno słowo: „prosto”. To „prosto” może być wszędzie :).

Ostre pikowanie

W drodze na PK16 odżywam, bo ta para tasuje się z nami kilka razy. Na PK jesteśmy przed nimi. Mojego „odżycia” wystarcza jeszcze na dotarcie przed nimi na PK21 (zakole rzeki, sosna na skarpie), a potem zaczyna się ostre pikowanie w dół. To bardzo głęboki dół. Zasypiam jadąc, źle widzę, mój żołądek nie chce już niczego przyjmować. Krzysztof złości się (i ja mu się nie dziwię!), ale to już jest dla mnie niestety po zawodach. Najprostszą drogą jedziemy do mety zaliczając jeszcze po drodze PK4. Drogę usiłujemy sobie skrócić zielonym szlakiem. Niestety mostu na rzeczce nie ma, a nurt jest bardzo wartki. Trzeba się cofać. Droga do mety to mordęga. A tuż przed Lubrzą ładujemy się jeszcze w gruntówkę przy kurnikach. Niemiłą niespodzianką są tu trzy wielkie psy, które biegają luzem, szczekają i nieźle nas straszą. No i w końcu jest – meta! Wreszcie kończy się ta długa lekcja pokory. Spośród dziewczyn na TR300 zajmuję haniebne ostatnie miejsce. W całej stawce ostatnia nie jestem, ale za mną są już chyba tylko 3 osoby. Chowam się przed światem w śpiworze.

FOTKI: https://picasaweb.google.com/10265604329477346200...
 

komentarze
Planuję być na "Azymut Orient 2014" - http://azymut.orientujemy.pl/ pozdrawiam/m.
Kot
- 12:26 wtorek, 15 lipca 2014 | linkuj
Świetna relacja. Rzeczywiście nie tylko ja miałem ciężko, ale Tobie (Wam) poszło lepiej.
Ja w zeszłym roku na Masakrze usnąłem... :-)
Gratulacje i do zobaczenia na kolejnych zawodach... Będziesz gdzieś w najbliższym czasie?
djk71
- 19:21 wtorek, 8 lipca 2014 | linkuj
Świetna relacja. Żałuję, że się nie spotkałyśmy na maratonie. My OS zostawiliśmy na drugi dzień. Do zobaczenia na przyszłorocznym Grassorze :)
Basik
- 20:19 czwartek, 3 lipca 2014 | linkuj
Fantastyczna relacja jak zawsze zresztą
Wielkie gratulacje .
Jesteś niesamowita :):):)
mimoza15
- 10:07 poniedziałek, 30 czerwca 2014 | linkuj
Kłaniam się w pas i podziwiam.
Buziaki
lea
- 21:35 czwartek, 26 czerwca 2014 | linkuj
Do czytania takich opisów trzeba mieć mocna psychikę, albo zero empatii. Ja nie mam ani jednego, ani drugiego, więc przyjmij wyrazy współczucia:)
yurek55
- 17:46 czwartek, 26 czerwca 2014 | linkuj
Było to bardzo nieprzyjemne, ale na szczęscie ładnie się goi :)
Kot
- 08:14 czwartek, 26 czerwca 2014 | linkuj
Rany julek - ciarki mam jak wyobrażę sobie twój paznokieć ...
Katana1978
- 20:47 środa, 25 czerwca 2014 | linkuj
Potrafisz się "sponiewierać" ! :-)
Mimo to nie potrafię Cię skrytykować !
pozdrawiam
Jurek57
- 20:06 środa, 25 czerwca 2014 | linkuj
W moim przypadku zimowe maratony to by nie było SAMOudręczenie tylko SAMObójstwo ;)
Kot
- 16:22 środa, 25 czerwca 2014 | linkuj
Co do skłonności masochistycznych to od siebie sugeruję zimowe maratony, najlepiej w stanie krytycznego wychłodzenia. :D
Już chyba tylko takie samoudręczenie (Ki)Ci pozostało. ;)
mors
- 16:06 środa, 25 czerwca 2014 | linkuj
super relacja
dodoelk
- 12:41 środa, 25 czerwca 2014 | linkuj
Fajna relacja - spoko walka ze samą sobą. Gratuluje zdobycia rury;) No i dwusetka wpadła!
Ksiegowy
- 07:06 środa, 25 czerwca 2014 | linkuj
Hipek99, Turysta - tylko zupełnie nie wiem jak podzielić - jadąc przysypiałam kilka razy - trudno powiedzieć na jak długo (kilkumetrowe wycieczki?). W związku z tym nie podzielę, najwyżej mnie usuną z BS ;))

Hipek99, starszapani - fotki nie odzwierciedlają stanu duszy, ponieważ ja do zdjęcia potrafię się wziąć w garść i trzymać fason :-)

Wilk - ten rower to nie karbon, ale mimo to jest lekki. W 2006r. to był top Marina.

eranis - wsparcie psychiczne... jednak miałam. Bez tego to by była bieda z nędzą! Tak, tak - koniecznie musimy ustalić termin i pogadać o moich złych skłonnościach. Przyjadę do Ciebie rowerem :-)
Kot
- 06:37 środa, 25 czerwca 2014 | linkuj
Piękna trasa, liczy się frajda z jazdy, nie wynik; choć czasem trudno to rozdzielić ;)
Ale jak tak patrzę na te zdjęcia z punktów - to utwierdzam się w przekonaniu, że rajdy na orientację to nie jest moja "parafia", za dużo tych krzaków, dziur i innych cudów, już na Harpaganie można się wściec z szukaniem punktów (a zdarza się, że są źle zaznaczone na mapie), a co dopiero tutaj ciemną nocą i przede wszystkim dużo wredniej umiejscowione.
A inna sprawa, że full (a Twój na jakiś lekki karbonik nie wygląda) - to nie jest dobry rower na takie imprezy, to jest rower wygodniejszy, ale traci się na nim w stosunku do osób jadących na typowych MTB
wilk
- 21:44 wtorek, 24 czerwca 2014 | linkuj
Normalnie masakra, przeczytałam relację z zapartym tchem !!!
Bardzo fajne fotki :) W ogóle nie odzwierciedlają Twego stanu duszy na tym maratonie ;)
starszapani
- 18:43 wtorek, 24 czerwca 2014 | linkuj
Tak, koniecznie musisz podzielić. Poza tym i tak się nie liczy, bo nie ma zdjęć licznika. ;)

Fajnie, że zrobiłaś tyle zdjęć, zwłaszcza pod ziemią. Ja jakoś zupełnie o tym nie pomyślałem.
A w śpiworze chowałaś się niepotrzebnie - nie zawsze trzeba być pierwszą. Grunt to dobra zabawa.
Turysta
- 16:38 wtorek, 24 czerwca 2014 | linkuj
Oj, z fotek nie wyglądasz wcale na zasypiającą.

No i tak, przez to zasypianie kilka wycieczek jest zrobione. Proszę podzielić to na osobne wpisy, bo zaraz wkroczą BS-owi szeryfowie i już nie będzie tak miło...
Hipek
- 16:15 wtorek, 24 czerwca 2014 | linkuj
O, podli zboczeńcy! ;))
Tytuł już poprawiłam. I opis z fotkami wstawiłam.
Miłego! :)
Kot
- 16:03 wtorek, 24 czerwca 2014 | linkuj
To jakiś punkt? ;))
mors
- 21:03 poniedziałek, 23 czerwca 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!

kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum