Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

Z Wilkiem do Pragi / 3

Niedziela, 15 czerwca 2014 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: 169.43 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 2565m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Rano nie pada i w ogóle nie pada przez cały dzień. To pierwszy dzień bez deszczu. Jemy śniadanie, zwijamy namioty (rano muszki chyba są bardzo głodne, bo atakują również mnie) i ruszamy. Trasa cały czas jest wymagająca – góra/dół. Jest co deptać. Poza tym, że siłowo i szybkościowo jestem znacznie słabsza od Michała, jedzie mi się bardzo dobrze. Nie cisnę na maksa, by nie zrobić sobie krzywdy. Jadę w swoim rytmie i jest to najwyraźniej dobre bo mimo, że w nogach jest już sporo kilometrów (płaska trzysetka i stosześćdziesiątka po górach) czuję się dobrze. Tego dnia na jednym ze zjazdów hasają dwa zające. Są śmieszne - zamiast uciekać w bok, biegną przede mną.

Jasnowidz
Pod koniec zjazdu czekam na Michała, który coś poprawiał w swoim rowerze. Gdy dojeżdża, jemy trochę słodkiego i wtedy kierownica mi ucieka, a zębatka wbija się w łydkę. Ruszamy. Michał pierwszy. Ja za nim, ale szybko się zatrzymuję. Przedni bagaż na zjeździe trochę mi się poluzował i ociera o oponę. Muszę poprawić. Spoglądam na łydkę. Niestety krew nie krzepnie jak należy, zdążyła już spłynąć do skarpetki i płynie dalej. By to szlag! Dzwonię do Michała, ale ma wyłączony telefon. Pięknie. Chwilę się zastanawiam czym zająć się najpierw: nogą, czy rowerem. I wtedy widzę, że on do mnie wraca. To jedyny moment podczas całej wycieczki, gdy wrócił się. Skąd wiedział?... Gdy on zajmuje się rowerem, ja opatruję łydkę. Po paru chwilach możemy jechać dalej.

Chłopak na szosówce

Dalsza droga to wymyślony przez Michała skrót. Mówi, że niczego ciekawego nie odpuszczamy, a oszczędzimy trochę drogi. Skrót okazuje się soczysty. Najpierw długi zjazd po nowej niteczce wąskiego asfaltu. Dobrze, że zjazd, bo nachylenie to cały czas kilkanaście procent (max 14%) i to na długim odcinku! Potem trochę się wypłaszcza i zaczyna się podjazd. Nie aż tak ostry, ale za to z fatalną nawierzchnią. Są dziury, asfalt jest strasznie spękany, leżą na nim żwir, piach i nieduże kamienie. Trudno po tym jechać na obładowanym rowerze szosowym. Chwilami pcham zamiast jechać. Gdy tylko nawierzchnia jest lepsza (mniej żwiru i kamyków) – jadę. Później ten parszywy asfalt przechodzi w szutrówkę. Jedzie się po tym lepiej, bo jest równa i gładka. Potem wraca spore nachylenie (podjazd) i coś co kiedyś było szosą. Są to luźne kamienie i luźne odłamki dawnej drogi. Tu dogania nas dwóch chłopaków jadących na lekko na rowerach MTB.Pcham rower,a Michał widząc tych dwóch, ciśnie ostro. Widzę jak ich dogania. Wygląda to niesamowicie: chłopak na szosówce z bagażem dogania w terenie gości na MTB i ostatecznie jednego z nich łyka! Mogę sobie tylko wyobrazić co czuł ten dogoniony. To nie była dla niego zapewne miła niedziela.

Przełajowiec
No ale to jeszcze nie koniec. Spory kawałek dalej Michał czeka na mnie i wskazuje dalszą drogę. A tam nawierzchnia jest jeszcze gorsza, a nachylenie większe. Nawet nie próbuję jechać. Michał próbuje, więc swój marsz zaczynam wcześniej, tak by zrobić mu kilka fotek na podjeździe. Nie do końca wierzę, że to wjedzie. W końcu szosówka jest szosówką, a to już jest typowa droga pod MTB!! On jednak robi to i to w świetnym stylu! Po tym co zobaczyłam nigdy nie uwierzę w to, że średnio jeździ w terenie (tak twierdził). Co więcej dochodzę do przekonania, że mógłby zrobić karierę w przełajach. Skoro na szosówce tak daje czadu, to co dopiero na przełajówce! Skrót okazał się dość morderczy i czasochłonny. Gdybyśmy wiedzieli, że tak to będzie wyglądało.... czasu raczej nie zaoszczędziliśmy.

Najwyższa góra
Wydostajemy się w końcu na szosę z prawdziwego zdarzenia i gdy możemy już jechać zupełnie normalnie, przednia przerzutka w moim rowerze odmawia współpracy. Michał z wybitnego przełajowca płynnie wchodzi w rolę serwisanta. Znowu jeździ na moim rowerze (już po raz trzeci! - Wychodzi na to, że jeździ na nim codziennie) i reguluje. Chodzi potem idealnie, choć on sam nie jest do końca zadowolony z tej regulacji. Przed nami wspinaczka na najwyższy punkt wycieczki - górę Fichtelberg (1215m), która znajduje się po niemieckiej stronie (na chwilę wracamy do Niemiec). Kończąc podjazd trafiamy na końcówkę jakiegoś wyścigu szosowego. Mijają mnie chyba wszyscy (nie daję się tylko gościowi jadącemu na MTB), natomiast Wilk wycina wszystkich po kolei, a potem zadowolony i wypoczęty czeka na mnie z aparatem na szczycie.

Autokar
Zajmujemy jedną z ławeczek i chwilę odpoczywamy. Pogoda jest świetna. Na takich wysokościach zwykle wieje, tymczasem mamy szczęście, bo jest cisza i bardzo dobra widoczność. Aż się nie chce ruszać. No ale komu w drogę... :). Początek zjazdu jest powolny (trzeba uważać na zawodników – niedobitków, kibiców i auta). Michał jest niepocieszony, bo miał ochotę na szybki zjazd (jego początek to piękna prosta), a przyblokowała go jakaś osobówka. Zjazd jest długi. Mamy tu jednak jeden odcinek w remoncie (i znowu Michał nie mógł poszaleć), a potem jadą przed nami 2 auta i autokar (Michał wyprzedza i auta i autokar!!) Gdy osiągamy Karlove Vary, wiemy już że nie wyrobimy się z całą trasą i trzeba będzie ją przyciąć. Dopada mnie straszne przygnębienie z tego powodu.

To nie wyścig!
Siedzimy akurat na ławce w parku, gdy Michał pyta jak podobają mi się Karlove Vary. Jest tu bardzo ładnie, ale trudno mi z siebie cokolwiek wydusić w taki sposób by on nie zorientował się, że gardło mam ściśnięte z żalu. Jedziemy pooglądać jeszcze reprezentacyjny deptak i ruszamy w dalszą drogę. Nie jedziemy długo. Zatrzymujemy się z boku dość ruchliwej drogi. Michał przeprojektowuje trasę. Dzięki tej zmianie nie musimy się już tak mocno spinać. Możemy jechać na większym luzie, ostatecznie nie jest to wyścig. Tłumaczy mi to cierpliwie, ale dobry nastrój wraca mi dopiero dużo później, już na trasie, gdy okazuje się, że jedziemy przez wyjątkowo ładne widokowo okolice. Pod koniec dnia w jednej z wiosek idę po wodę do domku, przy którym w ogródku zauważamy pielącą kobietę. Potem tak dociążeni robimy jeszcze jeden podjazd. Coraz niższe słońce podświetla znajdujący się poniżej drogi staw. Jest tak ładnie, że aż zatrzymuję się na fotkę. Michał natomiast uznaje, że to może być świetna miejscówka. Udajemy się tam i rozbijamy namioty. To nasza najładniejsza miejscówka.

Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Trzeci dzień wg Wilka: http://wilk.bikestats.pl/1167604,Czechy-z-Kotem-3.html

komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!

kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum