Gatto.Rosablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Znajomi

wszyscy znajomi(99)
Kalendarz na stronę

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kot.bikestats.pl

linki

Z Wilkiem do Pragi / 2

Sobota, 14 czerwca 2014 Kategoria do 200, Kocia czytelnia
Km: 162.65 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
: kcal Podjazdy: 2130m Sprzęt: Przełajówka Aktywność: Jazda na rowerze
Z prognoz wynikało, że od rana może trochę padać. Gdy budzę się nie słyszę jednak by deszcz stukał o namiot. Michał chyba jeszcze śpi, ja natomiast wychodzę z namiotu porobić poranne fotki naszej miejscówki. Jest to skraj sporej łąki i lasu, a z tyłu biegnie dość głęboki rów, uchodzący do oczka wodnego. Mimo poranka, nie ma rosy, mogę chodzić w wysokiej trawie zupełnie bezkarnie. Poranek mija szybko. Jemy śniadanie, zwijamy namioty, zakładamy na rowery torby, worki, torebki i pokonujemy łąką 150m do drogi.

Motyl i dżdżownica
Od początku płasko nie jest. Każdy podjazd płynnie przechodzi w zjazd i tak jest cały czas. Wznoszenie się idzie mi średnio, tak samo zresztą opadanie. Wilk za to pod górę jedzie za każdym razem jak błyskawica. Są to dosłownie chwile i już go nie ma. Robi to duże wrażenie. Szybki jest również na zjazdach. Mnie idzie to wszystko o wiele gorzej. Wilk upatruje przyczyn mojej powolnej jazdy nie we mnie, a poza mną. Bierze się za regulację mojego przedniego hamulca. Klocki ocierają o tarczę. Może to dlatego tak słabo mi idzie? Chwila i już siedzi na moim rowerze :). Chwila i nic nie ociera. Chwila, chwila! - Jadę szybciej?Ale gdzież tam! Niestety żaden cud się nie zdarza i podczas gdy Michał jest jak lekki motyl, ja jestem jak pełznąca dżdżownica ;). Tak to mniej więcej wygląda.

Zostawiony
Po całej serii ostrych pagórków (Szwajcarska Saksonia) wjeżdżamy na wyjątkowo urokliwą drogę - tuż przy szosie wyrastają pionowe szare skały, z boku biegną tory. Docieramy nad Łabę. Robimy tu parę fotek. Po jakimś czasie zaczyna się długi podjazd. Robimy go ramię w ramię rozmawiając. Nachylenie nie zwala z nóg, dlatego możemy sobie na to pozwolić. Docieramy do miejsca, gdzie przy drodze jest ustawiona duża mapa. Zatrzymujemy się na chwilę, potem przejeżdżamy jeszcze jakieś 7 km (cały czas jadąc pod górę). Gdy droga robi się bardziej stroma, zostaję z tyłu. Michał kawałek dalej czeka. Pewnie chce zrobić fotkę. Przejeżdżam obok i wtedy prosi bym przystanęła. W roztargnieniu aparat zostawił na punkcie z mapą. Chyba tam. Nie ma innego wyjścia, trzeba po niego wrócić. Odpina z roweru cały bagaż i leci na lekko. Ja w tym czasie siedzę na trawce i czytając gazetę pilnuję dobytku. Aparat szczęśliwie udaje się odnaleźć. Kontynuujemy podjazd i nim docieramy pod niemiecko-czeską granicę, zaczyna padać. Robi się też znacznie chłodniej.

Ścianka
Kiedy przestaje padać, zaczynamy zjazd. Cała woda z ulicy szybko dostaje się do butów i od razu stopy zaczynają mi mocno marznąć. Na końcu zjazdu czeka na mnie Michał. Wychodzi słońce, a on mówi, że przed nami solidny podjazd. Pokazuje mi tę ściankę i na jej widok zamieram. 14% pod górę i to na długim odcinku. Szczęście, że mam szeroką kasetę. Szkoda, że mam ciężki rower z bagażem. Zaczyna się łagodnie „siódemką”, potem nachylenie tylko wzrasta. Michał oczywiście odskakuje mi na tym podjeździe i blisko jego końca zatrzymuje się, polując na mnie z aparatem niczym sęp na ofiarę.

Jego głos
Czuję się strasznie. Podjazd jest długi i gdy docieram w miejsce gdzie Michał czeka, jestem już porządnie wymęczona. Z trudem łapię oddech i siłowo wykonuję kolejne obroty korbą. Jest to jedyny moment podczas całej wycieczki gdy nie jestem w stanie zdobyć się na uśmiech do zdjęcia. Muszę wyglądać strasznie i jest mi bardzo przykro, że on musi mnie oglądać w tak nieciekawej sytuacji. Coś do mnie mówi, ale jego słowa zupełnie do mnie nie docierają. Dociera tylko sam głos. Potem podjazd ciągnie się jeszcze, ale nachylenie zmniejsza się do około 9%. Można odpocząć. Dziewięć procent i jest tak świetnie jak gdyby było płasko. Co za ulga!

Jak z bajki
Niedługo później docieramy pod niemiecko-czeską granicę. Robimy sobie tu pamiątkową fotkę. Szosy po czeskiej stronie są zauważalnie gorszej jakości. Poprawia się za to pogoda. Słońce przebija przez ciemne chmury, a ponieważ zbliża się wieczór, okolica nabiera cudownych barw i wygląda jak z bajki. Docieramy pod jakiś zbiornik zaporowy – jest chłodno i Michał mówi, że warto się ubrać, tym bardziej, że znowu nadciągają chmury, z których może pokropić. Ubieramy się zatem i jedziemy dalej. Pod koniec dnia, w małej czeskiej wiosce o nazwie Kliny pukamy do drzwi jednego z domków i prosimy o wodę. Otwiera miły pan, który z uśmiechem bierze nasze butelki i napełnia wodą. Namioty rozbijamy kilka kilometrów dalej, w pobliskim lasku. Miejsce jest ładne, ale Michał narzeka na gryzące muszki. Moja krew musi być wyjątkowo paskudna, bo mogę bez pośpiechu rozbijać namiot i mnie nie gryzą, podczas gdy on cały czas się musi opędzać. Tego dnia nie udało się zrobić założonego dystansu. Zamiast planowanych 215km, przejechaliśmy 162km (w pionie 2130m). W związku z tym planujemy następnego dnia wstać skoro świt i nadrabiać...

Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...

Drugi dzień wg Wilka: http://wilk.bikestats.pl/1167594,Czechy-z-Kotem-2.html 

komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

kategorie bloga

Moje rowery

Hardtail 78409 km
Przełajówka 51579 km
Terenówka 26133 km
Kolarzówka 51959 km

szukaj

archiwum