Bielice - Ełk
Sobota, 24 maja 2014 Kategoria do 300, Kocia czytelnia
Km: | 283.61 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1671m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Budzik mam nastawiony na 4.45,
ale budzę się sama o 4.20 i to o tej godzinie wstaję. Jem kanapkę i zwijam
namiot. Wschód słońca jest do bólu romantyczny. Jaka szkoda, że jestem tu sama!
Znowu idę z rowerem przez pole – tym razem do drogi. Przed Iławą odwiedzam
sklep. Sklep ma taras, a na nim ławkę ze stolikiem. Kupuję drożdżówki, sok i
pepsi. Pepsi jako zestaw reanimacyjny (tak w razie czego). Zgubię ją niestety
na wertepach jeszcze zanim zdążę otworzyć. Jakiś farciarz pewnie ją znajdzie
:). Pani ze sklepu myjąc mopem taras narzeka na swoją zmienniczkę, że to leniwa
dziewczyna.
Cisza przed burzą
Gdy schodzę z rowerem z tarasu zaczepia mnie miły pan i żartobliwie pyta, czy rower zakupiłam w tym sklepie. Niebo nie jest do końca czyste. Wygląda na to, że zanosi się na jakąś burzę. To zgodne z prognozą. Ale wiem też, że im bliżej Olsztyna tym ryzyko, że załapię się na pompę będzie mniejsze. W Iławie jestem chwilę przed 7 rano. Mam tu dobrych znajomych z maratonów szosowych. Jest jednak bardzo wcześnie i w dodatku jestem w niedoczasie, więc myślę o nich ciepło i jadę dalej. Za Iławą, posilona drożdżówkami, chcę przycisnąć, ale nic z tego. Nawierzchnia jest tak dziadowa, że wlekę się tu 16-21 km/h. Cieszę się tylko, że trasa dziś przez większość czasu idzie lasami. Przynajmniej nie leje się na mnie żar z nieba. W cieniu jest 29-31°C, a to jednak istotnie mniej niż wczoraj miałam w słońcu.
Mandat
Górki dają popalić. Bywa i 9% pod górę. Na jednym z podjazdów widzę, że facet pcha rower. No to może i ja? Podjeżdżam bliżej. To staruszek na starym składaku. Cóż, on nie może być usprawiedliwieniem dla mojej słabości. Zaciskam zęby i wspinam się. W tym momencie szczerze nie znoszę twardej szosowej kasety. No ale nie daję się. Żadnego podjazdu na szosie nie prowadzę. Wjeżdżam (w żenującym stylu – ale jednak) wszystko. Za Iławą jest pięknie. Ogromny Jeziorak i mniejsze jeziora widoczne z drogi, malownicze pagórki są tak pełne uroku, że po raz kolejny żałuję, że jestem tu sama. Chciałoby się tym pięknem z kimś podzielić.... Za Miłomłynem wjeżdżam na trasę S7 Gdańsk – Warszawa i jadę nią przez 6 km. W pewnym momencie mijam radiowóz, który poluje na piratów drogowych. Już się zastanawiam, czy mam wystarczającą ilość gotówki na mandat. A to pech! Przejeżdżam tuż obok radiowozu. Policjant spogląda na mnie i.... spuszcza głowę. Udaje, że mnie nie widzi, a ja aż w to nie wierzę!
Kocham cię kwiatuszku
Gdy odbijam w lewo na Łuktę, mijam znak na którymś ktoś nabazgrał „kocham cię kwiatuszku”. To nie do mnie, ale co tam! Biorę to do siebie. Potem ten napis na trasie powtarza się kilka razy na innych znakach. Wprawia mnie to w dobry nastrój. Wyobrażam sobie, że ktoś tu był w nocy i malował specjalnie dla mnie ;). W Łukcie atakuję sklep. Jakaś taka czuję się wczorajsza. Nogi są ok., tą wczorajszość czuję w żołądku i w głowie. Spać mi się chce. Może rozbiję namiot.... gdzie? No mniejsza o to, gdzieś tu! Stoję pod sklepem i walczę ze snem. Potem wsiadam na rower. Do Olsztyna 29 km. W międzyczasie odzywa się Paweł, pyta czy jadę z tą wizytą. A pewnie, że jadę! Pomału, ale do przodu ;).
Wstrząs
Olsztyn zostanie mi w pamięci jako góry i jeziora. Słońce świeci tak mocno, że aż oślepia. Nic nie widzę na GPSie i przypadkowo zapędzam się o jeden ostry podjazd za daleko. Zawracam. Na wyjeździe z Olsztyna zaczyna się prawdziwa zabawa. Narzekałam na upał, wiatr i paskudne drogi? Jestem senna? No to pora na wstrząs! Hej, pobudka! Oto GPS prowadzi mnie w teren. Singiel. Jadę. Wysokie strome schody, mostek i dalej chaszcze.
Jadę?
O nie, nie, nie!
Najpierw badam sprawę pieszo. Za mostkiem jest gruntówka. Ok., to sprowadzam ze schodów i jadę. Potem jest 13% podejście po krzywym kamiennym bruku, piaski i inne cuda. Trochę marszu, trochę jazdy. Dużo czasu w plecy. Jakieś 10 km takiej zabawy. Dalej krótki kawałek po DK51 (ruchliwa, bez pobocza i z zakazem dla rowerów). Czekam na okienko i jadę.
Tak się kładzie trasę!
Od teraz cieszę się szosami aż do odbicia z drogi nr 595. Odbicie to znowu grunt. Najpierw jadę, potem piach robi się tak głęboki, że idę. Raz po raz próbuję jechać, ale kończy się to glebą. No to idę. Z papcia ponad 7 km. Znowu tracę mnóstwo czasu. Tracę też wiarę w to, że dojadę do Ełku.
Tak się kładzie trasę!
O, mistrzyni planowania tras! Od siedmiu boleści!! Jestem tak wściekła, że nie żałuję sobie – klnę w głos. Jeśli spały tu jakieś zwierzęta, to zrobiłam im pobudkę. Wysyłam rozpaczliwe smsy. Że to już chyba koniec. Jedna z osób nie odpisuje wcale. Bo co tu odpisać?.... Druga też chyba straciła wiarę.... tak czasami bywa, że się nie udaje. I wtedy, w środku lasu przychodzi sms od Pawła. On i Gosia czekają na mnie. Wyjadą na spotkanie. Nerwy mi puszczają. Dzwonię i mówię, że chyba nie dojadę. Jestem gdzieś w środku piaszczystego lasu i IDĘ. Spokojny głos Pawła przywołuje mnie do porządku. Natychmiast zbieram się w sobie. Ten las przecież musi się skończyć. Paweł mówi, że skończy się w Wipsowie. Tak faktycznie jest.
Anioł?
Kawałek dalej, w Zerbuniu, wchodzę do sklepu. Muszę się najeść i napić po tej soczystej przeprawie. Pan zza lady badawczo mi się przygląda. Muszę wyglądać strasznie. Pyta skąd jadę i dokąd zmierzam. Gdy mówię, że z Poznania do Ełku, patrzy na mnie jak na istotę, która spadła z Księżyca.
Ale tylko przez chwilę.
Zaraz potem mówi, że do Ełku stąd są 4 godziny jazdy samochodem. A potem dzieje się coś dziwnego: mówi, że mam się nie spieszyć, że pośpiech jest złym doradcą. Patrzę na niego lekko zmieszana, ale postanawiam go posłuchać. Wychodzę, siadam na ławce przed sklepem. Po chwili on wychodzi i proponuje kubek zimnej wody. Mówi, że mają tu doskonałą wodę z kranu. Biorę, piję, a on pyta czy potrzebuję czegoś jeszcze. Anioł?
Spotkanie
Dalsza trasa to jazda dość powolna (czuję ogólne zmęczenie, mam problem z... dłońmi – z trudem zmieniam biegi, a muszę to robić, bo cały czas jest pagórkowato). Nie jadę szybko, ale jadę bez postojów. I tak uciekają kilometry. Zdjęcia robię praktycznie w locie. Święta Lipka, Kętrzyn (rozkopany), Giżycko i spotkanie! Tu, nad urokliwym kanałem, czekają na mnie Gosia i Paweł. Nie mam serca rzucać się im w ramiona i całować. Cała jestem brudna i śmierdząca. Ale cieszę się przeogromnie z tego spotkania!! Siedzimy chwilę na ławce i ruszamy. Przed nami jakieś 50 km do Ełku. Paweł dyktuje mocne tempo. Staram się je utrzymać, ale Gosia jest czujna i szybko zauważa, że wytrzymuję z trudem. Zwalniają. Ulga! Od teraz jedzie się bardzo przyjemnie. Zapada wieczór. Potem szarość przechodzi w ciemność. W końcu docieramy do Ełku.
Ełk nocą jest piękny! Knajpki nad jeziorem tętnią życiem, śmiech, muzyka, światła odbijające się w czarnej jak noc tafli wody. Ma to mnóstwo uroku. Oto moja nagroda za cały ten trud! Jest jak z bajki. U Gosi i Pawła wreszcie mogę się umyć i najeść do syta. Dostaję też czyste ubranie. Gadamy potem do drugiej w nocy.
Średnia z tego dnia: 20,4 km/h - w tą średnią wliczone są wszystkie przeprawy piesze. Nie zdejmowałam licznika ani na chwilę.
Więcej fotek: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Cisza przed burzą
Gdy schodzę z rowerem z tarasu zaczepia mnie miły pan i żartobliwie pyta, czy rower zakupiłam w tym sklepie. Niebo nie jest do końca czyste. Wygląda na to, że zanosi się na jakąś burzę. To zgodne z prognozą. Ale wiem też, że im bliżej Olsztyna tym ryzyko, że załapię się na pompę będzie mniejsze. W Iławie jestem chwilę przed 7 rano. Mam tu dobrych znajomych z maratonów szosowych. Jest jednak bardzo wcześnie i w dodatku jestem w niedoczasie, więc myślę o nich ciepło i jadę dalej. Za Iławą, posilona drożdżówkami, chcę przycisnąć, ale nic z tego. Nawierzchnia jest tak dziadowa, że wlekę się tu 16-21 km/h. Cieszę się tylko, że trasa dziś przez większość czasu idzie lasami. Przynajmniej nie leje się na mnie żar z nieba. W cieniu jest 29-31°C, a to jednak istotnie mniej niż wczoraj miałam w słońcu.
Mandat
Górki dają popalić. Bywa i 9% pod górę. Na jednym z podjazdów widzę, że facet pcha rower. No to może i ja? Podjeżdżam bliżej. To staruszek na starym składaku. Cóż, on nie może być usprawiedliwieniem dla mojej słabości. Zaciskam zęby i wspinam się. W tym momencie szczerze nie znoszę twardej szosowej kasety. No ale nie daję się. Żadnego podjazdu na szosie nie prowadzę. Wjeżdżam (w żenującym stylu – ale jednak) wszystko. Za Iławą jest pięknie. Ogromny Jeziorak i mniejsze jeziora widoczne z drogi, malownicze pagórki są tak pełne uroku, że po raz kolejny żałuję, że jestem tu sama. Chciałoby się tym pięknem z kimś podzielić.... Za Miłomłynem wjeżdżam na trasę S7 Gdańsk – Warszawa i jadę nią przez 6 km. W pewnym momencie mijam radiowóz, który poluje na piratów drogowych. Już się zastanawiam, czy mam wystarczającą ilość gotówki na mandat. A to pech! Przejeżdżam tuż obok radiowozu. Policjant spogląda na mnie i.... spuszcza głowę. Udaje, że mnie nie widzi, a ja aż w to nie wierzę!
Kocham cię kwiatuszku
Gdy odbijam w lewo na Łuktę, mijam znak na którymś ktoś nabazgrał „kocham cię kwiatuszku”. To nie do mnie, ale co tam! Biorę to do siebie. Potem ten napis na trasie powtarza się kilka razy na innych znakach. Wprawia mnie to w dobry nastrój. Wyobrażam sobie, że ktoś tu był w nocy i malował specjalnie dla mnie ;). W Łukcie atakuję sklep. Jakaś taka czuję się wczorajsza. Nogi są ok., tą wczorajszość czuję w żołądku i w głowie. Spać mi się chce. Może rozbiję namiot.... gdzie? No mniejsza o to, gdzieś tu! Stoję pod sklepem i walczę ze snem. Potem wsiadam na rower. Do Olsztyna 29 km. W międzyczasie odzywa się Paweł, pyta czy jadę z tą wizytą. A pewnie, że jadę! Pomału, ale do przodu ;).
Wstrząs
Olsztyn zostanie mi w pamięci jako góry i jeziora. Słońce świeci tak mocno, że aż oślepia. Nic nie widzę na GPSie i przypadkowo zapędzam się o jeden ostry podjazd za daleko. Zawracam. Na wyjeździe z Olsztyna zaczyna się prawdziwa zabawa. Narzekałam na upał, wiatr i paskudne drogi? Jestem senna? No to pora na wstrząs! Hej, pobudka! Oto GPS prowadzi mnie w teren. Singiel. Jadę. Wysokie strome schody, mostek i dalej chaszcze.
Jadę?
O nie, nie, nie!
Najpierw badam sprawę pieszo. Za mostkiem jest gruntówka. Ok., to sprowadzam ze schodów i jadę. Potem jest 13% podejście po krzywym kamiennym bruku, piaski i inne cuda. Trochę marszu, trochę jazdy. Dużo czasu w plecy. Jakieś 10 km takiej zabawy. Dalej krótki kawałek po DK51 (ruchliwa, bez pobocza i z zakazem dla rowerów). Czekam na okienko i jadę.
Tak się kładzie trasę!
Od teraz cieszę się szosami aż do odbicia z drogi nr 595. Odbicie to znowu grunt. Najpierw jadę, potem piach robi się tak głęboki, że idę. Raz po raz próbuję jechać, ale kończy się to glebą. No to idę. Z papcia ponad 7 km. Znowu tracę mnóstwo czasu. Tracę też wiarę w to, że dojadę do Ełku.
Tak się kładzie trasę!
O, mistrzyni planowania tras! Od siedmiu boleści!! Jestem tak wściekła, że nie żałuję sobie – klnę w głos. Jeśli spały tu jakieś zwierzęta, to zrobiłam im pobudkę. Wysyłam rozpaczliwe smsy. Że to już chyba koniec. Jedna z osób nie odpisuje wcale. Bo co tu odpisać?.... Druga też chyba straciła wiarę.... tak czasami bywa, że się nie udaje. I wtedy, w środku lasu przychodzi sms od Pawła. On i Gosia czekają na mnie. Wyjadą na spotkanie. Nerwy mi puszczają. Dzwonię i mówię, że chyba nie dojadę. Jestem gdzieś w środku piaszczystego lasu i IDĘ. Spokojny głos Pawła przywołuje mnie do porządku. Natychmiast zbieram się w sobie. Ten las przecież musi się skończyć. Paweł mówi, że skończy się w Wipsowie. Tak faktycznie jest.
Anioł?
Kawałek dalej, w Zerbuniu, wchodzę do sklepu. Muszę się najeść i napić po tej soczystej przeprawie. Pan zza lady badawczo mi się przygląda. Muszę wyglądać strasznie. Pyta skąd jadę i dokąd zmierzam. Gdy mówię, że z Poznania do Ełku, patrzy na mnie jak na istotę, która spadła z Księżyca.
Ale tylko przez chwilę.
Zaraz potem mówi, że do Ełku stąd są 4 godziny jazdy samochodem. A potem dzieje się coś dziwnego: mówi, że mam się nie spieszyć, że pośpiech jest złym doradcą. Patrzę na niego lekko zmieszana, ale postanawiam go posłuchać. Wychodzę, siadam na ławce przed sklepem. Po chwili on wychodzi i proponuje kubek zimnej wody. Mówi, że mają tu doskonałą wodę z kranu. Biorę, piję, a on pyta czy potrzebuję czegoś jeszcze. Anioł?
Spotkanie
Dalsza trasa to jazda dość powolna (czuję ogólne zmęczenie, mam problem z... dłońmi – z trudem zmieniam biegi, a muszę to robić, bo cały czas jest pagórkowato). Nie jadę szybko, ale jadę bez postojów. I tak uciekają kilometry. Zdjęcia robię praktycznie w locie. Święta Lipka, Kętrzyn (rozkopany), Giżycko i spotkanie! Tu, nad urokliwym kanałem, czekają na mnie Gosia i Paweł. Nie mam serca rzucać się im w ramiona i całować. Cała jestem brudna i śmierdząca. Ale cieszę się przeogromnie z tego spotkania!! Siedzimy chwilę na ławce i ruszamy. Przed nami jakieś 50 km do Ełku. Paweł dyktuje mocne tempo. Staram się je utrzymać, ale Gosia jest czujna i szybko zauważa, że wytrzymuję z trudem. Zwalniają. Ulga! Od teraz jedzie się bardzo przyjemnie. Zapada wieczór. Potem szarość przechodzi w ciemność. W końcu docieramy do Ełku.
Ełk nocą jest piękny! Knajpki nad jeziorem tętnią życiem, śmiech, muzyka, światła odbijające się w czarnej jak noc tafli wody. Ma to mnóstwo uroku. Oto moja nagroda za cały ten trud! Jest jak z bajki. U Gosi i Pawła wreszcie mogę się umyć i najeść do syta. Dostaję też czyste ubranie. Gadamy potem do drugiej w nocy.
Średnia z tego dnia: 20,4 km/h - w tą średnią wliczone są wszystkie przeprawy piesze. Nie zdejmowałam licznika ani na chwilę.
Więcej fotek: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
komentarze
Super relacja (jedna i druga część) :)
Aha, dzięki za zdjęcie tego mostu ze schodami w Olsztynie, z sentymentem przypomniałem sobie olsztyńskie eskapady z czasów studiów. :) michuss - 08:36 wtorek, 10 czerwca 2014 | linkuj
Aha, dzięki za zdjęcie tego mostu ze schodami w Olsztynie, z sentymentem przypomniałem sobie olsztyńskie eskapady z czasów studiów. :) michuss - 08:36 wtorek, 10 czerwca 2014 | linkuj
Ale Ci wyszła przeprawa, a Gdy o Jezioraku pisałaś, nawet oczu nie musiałam zamykać, by znów być w Iławie...
akacja68 - 06:58 niedziela, 1 czerwca 2014 | linkuj
gdybyś jeszcze kiedyś miała ochotę na Iławę i okolice - do Miłomłyna nie trzeba tłuc się po wybojach, jest całkiem wygodny gładki przejazd. A S7 też ryzykować nie trzeba, wzdłuż jest prawdziwa rowerowa autostrada czyli dawna "siódemka". W razie potrzeby chętnie podpowiem wygodne przejazdy, mapy są też na kochamrower.net :)
eliza - 05:32 środa, 28 maja 2014 | linkuj
Pełen szacun ... !!!
Tylko nie przeginaj ... ze zdrowiem .
pozdrawiam Jurek57 - 17:44 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Tylko nie przeginaj ... ze zdrowiem .
pozdrawiam Jurek57 - 17:44 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Świetny opis jak zawsze, miło było gościć :)
jak ręka? drętwienie puściło ? dodoelk - 10:01 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
jak ręka? drętwienie puściło ? dodoelk - 10:01 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Jak dla mnie szaleństwo. Podziwiam szczerze :))) I oczywiście gratuluję pokonania tej trasy :)
"Wjeżdżam w żenującym stylu" - na pewno i tak lepszym niż moim :))))) starszapani - 21:49 poniedziałek, 26 maja 2014 | linkuj
"Wjeżdżam w żenującym stylu" - na pewno i tak lepszym niż moim :))))) starszapani - 21:49 poniedziałek, 26 maja 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!