Poznań - Bielice
Piątek, 23 maja 2014 Kategoria do 300, Kocia czytelnia
Km: | 273.45 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 898m | Sprzęt: Przełajówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
Bielice są tuż przed Iławą ;)
Z wizytą w Ełku zapowiedziałam się jeszcze wiosną. Okazja by pojechać trafiła się w miniony weekend. To długi przelot. Planując go brałam pod uwagę jazdę wspólną z Krzysztofem. Niestety on nie mógł ze mną pojechać. Mając do wyboru samotny weekend w domu albo samotny długi przelot, projektuję trasę i wybieram to drugie ;).
Topielica
W piątek zamiast do pracy idę na rower. Wstaję niespecjalnie wesoła. Zapowiada się wspaniały dzień - ciepły, słoneczny i z wiatrem... w twarz. Szybkie śniadanie (ze wszystkim – jak zwykle) i w drogę. Jadę na przełajówce. Z dużą torbą podsiodłową. Teoretycznie na lekko, praktycznie – odnoszę wrażenie, że ten rower w pełnym rynsztunku jednak trochę waży. No, ale co tam. MP3, którą utopiłam w zeszłym tygodniu trochę odżywa. Raz działa, raz nie działa ta moja topielica. Ruszam tuż po 5 rano. Jest wcześnie, ale już wieje. W twarz. Gdyby nie to, że wczoraj wieczorem napisałam do Pawła, że jadę, to natychmiast bym zawróciła.
Krew
Jazda idzie mi pokracznie. Ciągle coś nie pasuje – a to MP3 kaprysi, a to mi za gorąco (od samego rana jest 15 stopni!). Pierwszy dłuższy przystanek robię na 44 km. Gdy schodzę z roweru, zapominam o wypakowanej na maksa torbie podsiodłowej. Rower mnie przeważa. Korba wbija się w łydkę. Krew, dwa krwiaki....
Jem, smaruję się kremem do opalania (jest bezchmurnie i robi się skwarnie). Wiatr cały czas mam przedni lub przednio boczny. Przez to jadę dość wolno. To nie nastraja optymistycznie. Drogi mam różne. Gdy tylko jest bardziej gładko, staram się przycisnąć mocniej. W takich wietrznych warunkach nawet nie wpadam na pomysł by choć na chwilę wyjść z dolnego chwytu. Dłonie mam nieruchome, mocno trzymam kierownicę. Jeszcze nie wiem, że słono za to zapłacę.... ale na razie jest to tak wygodne.... Pierwszy nieprzyjemny odcinek mam w Żninie. Na wyjeździe z miasta jest podjazd, a droga dość ruchliwa. Jadę mocno, by szybko to mieć za sobą.
Chwilo, trwaj!
Gdy droga rozwidla się i odbijam na Barcin, robi się spokojniej. Za Złotnikami Kujawskimi lecę na Gniewkowo bardzo bocznymi szosami. Ruchu tu nie ma, ale jest trochę nierówno. Znowu smaruję się kremem, bo czuję, że skóra mnie pali od tego słońca. Krem i woda schodzą jak woda :). Jest gorąco. W słońcu od 33-36°C. A trasa cały czas prowadzi w pełnym słońcu właśnie. Nie ma się gdzie schować przed tym strasznym skwarem. Chętnie bym to przeczekała, ale tak ma być cały dzień. No i jeśli chcę zrobić tę trasę, to niestety nie mogę sobie pozwolić na zbyt wiele przystanków. W końcu cały czas wiatr spowalnia. Raz po raz porywa nawet tumany piasku i daje mi nimi po oczach. Dobrze, że mam okulary. Trochę wytchnienia mam między Gniewkowem a Toruniem. Tu jadę wąskim asfaltem przez las. Specjalnie nie cisnę mocno – cieszę się tą odrobiną cienia. O, chwilo! Trwaj wiecznie!
Na wszelki wypadek
Dłuższy przystanek robię w Toruniu. Stąd wysyłam pierwsze smsy z trasy. To około 150 km, a ja czuję się już nieźle wywiana i przegrzana. Lekko boli mnie głowa. Kanapka, krem do opalania i jadę dalej. Trasę do Torunia robiłam już raz wspólnie z Krzysztofem. Za miastem wjeżdżam na odcinek, którego zupełnie nie znam. GPS prowadzi. Na wszelki wypadek mam też ze sobą mapę Polski. Na wyjeździe z Torunia trafiam na remontowaną drogę. Pytam robotników jak długi jest rozkopany odcinek – mówią, że niedługi – tylko do szkoły. Super informacja, przecież ja jestem nietutejsza, nie mam pojęcia gdzie jest szkoła! Okazuje się, że jakieś pół kilometra dalej. Żartują, że tym rowerem nie przejadę. I mają rację.
Katuj, tratuj...
Piach jest tak głęboki, że ledwo idę. Koła się zakopują. Szarpię się z rowerem w tej piaskownicy, żar leje się z nieba... W końcu, gdy trafiam na piaskowe góry, zrezygnowana wchodzę w las. Przeciskam się między gałęziami. Nie ma tu żadnej ścieżki. Cieszę się bardzo, że jestem tu sama! Każdy kto by tu ze mną był, niechybnie miałby ochotę utopić mnie za ten wredny kawałek w Wiśle. Przed wjazdem na most też się motam. Zamiast górą jadę dołem i pakuję się w ścieżkę z betonowej kraty. Upał i wiatr sprawiły, że chyba kompletnie straciłam rozum. Gdy teraz o tym myślę, nie wiem jak mogłam wpaść na pomysł, by jechać dołem. Spodziewałam się, że dołem idzie niższy most specjalnie dla mnie? Jadę zatem po tej kracie do wylanej rzeki i z powrotem. Mogę odczuć jak wspaniale tłumi aluminium. Czyli wcale. No ale rower jest pancerny. Kupiłam go po to, bym mogła go bez żalu katować. Przy okazji katuję również siebie.
Jak u dentysty
W końcu (po zbyt długim czasie) opuszczam Toruń. Jadę na Golub-Dobrzyń. Krem do opalania miesza się z potem i spływa do oczu. Szczypie, piecze, boli. Zalewam się łzami. Nie, nie płaczę. To reakcja moich oczu. W Golubiu (200km trasy) jestem już porządnie głodna. W zeszłym roku byłam tu z Krzysiem, więc wiem gdzie można kupić pizzę. Jadę w znajome miejsce. Pusto tu, obsługa pozwala mi wejść do środka z rowerem. Mogę ze spokojem zjeść. Gdy kończę, na myśl o dalszej jeździe czuję nieprzyjemny skurcz w żołądku. Czuję się trochę tak, jakbym miała wejść do gabinetu dentysty. Czyżbym się bała wiatru?.... Sama nie chcę się przed sobą do tego przyznać, ale niestety na to wygląda. Gdy ruszam, prawie od razu mam podjazd pod słynny golubski zamek. Jest piękny, ale sam fakt podjeżdżania z pełnym żołądkiem średnio mnie cieszy. Dalsza droga niespodziewanie jest milsza. Trasa lekko wykręca i wiatr prawie nie przeszkadza. Ale ulga! Pojawiają się za to pierwsze pagórki. Drogi są przeważnie nierówne i wąskie, ale też praktycznie zupełnie puste.
Międzylądowanie
Od Golubia pokonuję jeszcze 73 km i za Bielicami, kilkanaście km od Iławy, znajduję fajną miejscówkę na nocleg. Widzę z daleka, że pole kończy się lasem. Nie ma tu żadnej ścieżki. Idę taszcząc za sobą rower jakieś 150m i pod drzewami rozbijam namiot. Jest trochę po 20:00. Na dziś wystarczy upału i wiatru.
Średnia z tego dnia: 23,2 km/h - w tą średnią wliczone są też wszyskie kawałki piesze - nie zdejmowałam licznika ani na chwilę.
Więcej fotek: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
Z wizytą w Ełku zapowiedziałam się jeszcze wiosną. Okazja by pojechać trafiła się w miniony weekend. To długi przelot. Planując go brałam pod uwagę jazdę wspólną z Krzysztofem. Niestety on nie mógł ze mną pojechać. Mając do wyboru samotny weekend w domu albo samotny długi przelot, projektuję trasę i wybieram to drugie ;).
Topielica
W piątek zamiast do pracy idę na rower. Wstaję niespecjalnie wesoła. Zapowiada się wspaniały dzień - ciepły, słoneczny i z wiatrem... w twarz. Szybkie śniadanie (ze wszystkim – jak zwykle) i w drogę. Jadę na przełajówce. Z dużą torbą podsiodłową. Teoretycznie na lekko, praktycznie – odnoszę wrażenie, że ten rower w pełnym rynsztunku jednak trochę waży. No, ale co tam. MP3, którą utopiłam w zeszłym tygodniu trochę odżywa. Raz działa, raz nie działa ta moja topielica. Ruszam tuż po 5 rano. Jest wcześnie, ale już wieje. W twarz. Gdyby nie to, że wczoraj wieczorem napisałam do Pawła, że jadę, to natychmiast bym zawróciła.
Krew
Jazda idzie mi pokracznie. Ciągle coś nie pasuje – a to MP3 kaprysi, a to mi za gorąco (od samego rana jest 15 stopni!). Pierwszy dłuższy przystanek robię na 44 km. Gdy schodzę z roweru, zapominam o wypakowanej na maksa torbie podsiodłowej. Rower mnie przeważa. Korba wbija się w łydkę. Krew, dwa krwiaki....
Jem, smaruję się kremem do opalania (jest bezchmurnie i robi się skwarnie). Wiatr cały czas mam przedni lub przednio boczny. Przez to jadę dość wolno. To nie nastraja optymistycznie. Drogi mam różne. Gdy tylko jest bardziej gładko, staram się przycisnąć mocniej. W takich wietrznych warunkach nawet nie wpadam na pomysł by choć na chwilę wyjść z dolnego chwytu. Dłonie mam nieruchome, mocno trzymam kierownicę. Jeszcze nie wiem, że słono za to zapłacę.... ale na razie jest to tak wygodne.... Pierwszy nieprzyjemny odcinek mam w Żninie. Na wyjeździe z miasta jest podjazd, a droga dość ruchliwa. Jadę mocno, by szybko to mieć za sobą.
Chwilo, trwaj!
Gdy droga rozwidla się i odbijam na Barcin, robi się spokojniej. Za Złotnikami Kujawskimi lecę na Gniewkowo bardzo bocznymi szosami. Ruchu tu nie ma, ale jest trochę nierówno. Znowu smaruję się kremem, bo czuję, że skóra mnie pali od tego słońca. Krem i woda schodzą jak woda :). Jest gorąco. W słońcu od 33-36°C. A trasa cały czas prowadzi w pełnym słońcu właśnie. Nie ma się gdzie schować przed tym strasznym skwarem. Chętnie bym to przeczekała, ale tak ma być cały dzień. No i jeśli chcę zrobić tę trasę, to niestety nie mogę sobie pozwolić na zbyt wiele przystanków. W końcu cały czas wiatr spowalnia. Raz po raz porywa nawet tumany piasku i daje mi nimi po oczach. Dobrze, że mam okulary. Trochę wytchnienia mam między Gniewkowem a Toruniem. Tu jadę wąskim asfaltem przez las. Specjalnie nie cisnę mocno – cieszę się tą odrobiną cienia. O, chwilo! Trwaj wiecznie!
Na wszelki wypadek
Dłuższy przystanek robię w Toruniu. Stąd wysyłam pierwsze smsy z trasy. To około 150 km, a ja czuję się już nieźle wywiana i przegrzana. Lekko boli mnie głowa. Kanapka, krem do opalania i jadę dalej. Trasę do Torunia robiłam już raz wspólnie z Krzysztofem. Za miastem wjeżdżam na odcinek, którego zupełnie nie znam. GPS prowadzi. Na wszelki wypadek mam też ze sobą mapę Polski. Na wyjeździe z Torunia trafiam na remontowaną drogę. Pytam robotników jak długi jest rozkopany odcinek – mówią, że niedługi – tylko do szkoły. Super informacja, przecież ja jestem nietutejsza, nie mam pojęcia gdzie jest szkoła! Okazuje się, że jakieś pół kilometra dalej. Żartują, że tym rowerem nie przejadę. I mają rację.
Katuj, tratuj...
Piach jest tak głęboki, że ledwo idę. Koła się zakopują. Szarpię się z rowerem w tej piaskownicy, żar leje się z nieba... W końcu, gdy trafiam na piaskowe góry, zrezygnowana wchodzę w las. Przeciskam się między gałęziami. Nie ma tu żadnej ścieżki. Cieszę się bardzo, że jestem tu sama! Każdy kto by tu ze mną był, niechybnie miałby ochotę utopić mnie za ten wredny kawałek w Wiśle. Przed wjazdem na most też się motam. Zamiast górą jadę dołem i pakuję się w ścieżkę z betonowej kraty. Upał i wiatr sprawiły, że chyba kompletnie straciłam rozum. Gdy teraz o tym myślę, nie wiem jak mogłam wpaść na pomysł, by jechać dołem. Spodziewałam się, że dołem idzie niższy most specjalnie dla mnie? Jadę zatem po tej kracie do wylanej rzeki i z powrotem. Mogę odczuć jak wspaniale tłumi aluminium. Czyli wcale. No ale rower jest pancerny. Kupiłam go po to, bym mogła go bez żalu katować. Przy okazji katuję również siebie.
Jak u dentysty
W końcu (po zbyt długim czasie) opuszczam Toruń. Jadę na Golub-Dobrzyń. Krem do opalania miesza się z potem i spływa do oczu. Szczypie, piecze, boli. Zalewam się łzami. Nie, nie płaczę. To reakcja moich oczu. W Golubiu (200km trasy) jestem już porządnie głodna. W zeszłym roku byłam tu z Krzysiem, więc wiem gdzie można kupić pizzę. Jadę w znajome miejsce. Pusto tu, obsługa pozwala mi wejść do środka z rowerem. Mogę ze spokojem zjeść. Gdy kończę, na myśl o dalszej jeździe czuję nieprzyjemny skurcz w żołądku. Czuję się trochę tak, jakbym miała wejść do gabinetu dentysty. Czyżbym się bała wiatru?.... Sama nie chcę się przed sobą do tego przyznać, ale niestety na to wygląda. Gdy ruszam, prawie od razu mam podjazd pod słynny golubski zamek. Jest piękny, ale sam fakt podjeżdżania z pełnym żołądkiem średnio mnie cieszy. Dalsza droga niespodziewanie jest milsza. Trasa lekko wykręca i wiatr prawie nie przeszkadza. Ale ulga! Pojawiają się za to pierwsze pagórki. Drogi są przeważnie nierówne i wąskie, ale też praktycznie zupełnie puste.
Międzylądowanie
Od Golubia pokonuję jeszcze 73 km i za Bielicami, kilkanaście km od Iławy, znajduję fajną miejscówkę na nocleg. Widzę z daleka, że pole kończy się lasem. Nie ma tu żadnej ścieżki. Idę taszcząc za sobą rower jakieś 150m i pod drzewami rozbijam namiot. Jest trochę po 20:00. Na dziś wystarczy upału i wiatru.
Średnia z tego dnia: 23,2 km/h - w tą średnią wliczone są też wszyskie kawałki piesze - nie zdejmowałam licznika ani na chwilę.
Więcej fotek: https://picasaweb.google.com/102656043294773462009...
komentarze
ale u mnie jest winda, a u Ciebie schody :D
co do trasy, to jak się przyjrzałem to ja bym jeszcze zupełnie inaczej pojechał odcinek Golub - Bielice, tj przez Wrocki, Bobrowo, Zbiczno. Chyba trochę krócej, za to więcej lasów i Brodnicki Park Krajobrazowy, a nie same pola ;-) No chyba, że był klucz gminny albo jeszcze inny ;-) olo - 05:21 czwartek, 29 maja 2014 | linkuj
co do trasy, to jak się przyjrzałem to ja bym jeszcze zupełnie inaczej pojechał odcinek Golub - Bielice, tj przez Wrocki, Bobrowo, Zbiczno. Chyba trochę krócej, za to więcej lasów i Brodnicki Park Krajobrazowy, a nie same pola ;-) No chyba, że był klucz gminny albo jeszcze inny ;-) olo - 05:21 czwartek, 29 maja 2014 | linkuj
Fajny wyjazd. Olo ma rację, a jak 400m od niego, to pewnie ze 300 ode mnie ;-)
chesteroni - 22:49 środa, 28 maja 2014 | linkuj
Mój numer telefonu jest chyba dość rozpowszechniony, wystarczyło by pewnie napisać do kogoś do kogo masz numer, np do Magfy? ;-)
Sam Ełk zaś mi chodzi po głowie na Boże Ciało. Żadnej wyprawy w tym roku znowu nie będzie, ale przynajmniej będę miał 9 dni na poszwendanie się po północno - wschodniej Polsce. start prawdopodobnie właśnie z Ełku :) olo - 18:33 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Sam Ełk zaś mi chodzi po głowie na Boże Ciało. Żadnej wyprawy w tym roku znowu nie będzie, ale przynajmniej będę miał 9 dni na poszwendanie się po północno - wschodniej Polsce. start prawdopodobnie właśnie z Ełku :) olo - 18:33 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
no i przejechałaś jakieś 400 metrów ode mnie, jakaś herbatka i szamanie by się zorganizowało ;-)
olo - 18:02 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
trza było zapytać za wczasu o drogę, byś ominęła piachy na Rudackiej i wjechała na most bez problemu ;-)
olo - 18:01 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Masakra. Jak tak czytam Twoje wpisy to czuję, że muszę szybko kupić szosę :)
Waskii - 23:28 poniedziałek, 26 maja 2014 | linkuj
Podoba mi się zdanie : "W piątek zamiast do pracy idę na rower. " :)
Jak zwykle podziwiam, za wszystko, kondycję, motywację, chęci...
Gratuluję dystansu i zabieram się za czytadełko kontynuacji :) starszapani - 21:35 poniedziałek, 26 maja 2014 | linkuj
Jak zwykle podziwiam, za wszystko, kondycję, motywację, chęci...
Gratuluję dystansu i zabieram się za czytadełko kontynuacji :) starszapani - 21:35 poniedziałek, 26 maja 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!