231 kilometrów samotności
Sobota, 22 marca 2014 Kategoria do 250, Kocia czytelnia
Km: | 238.54 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 438m | Sprzęt: Kolarzówka | Aktywność: Jazda na rowerze |
(Kilometrów łącznie wyszło 238,54 ale przez 7 km miałam wsparcie - stąd tytuł jest jaki jest).
Od początku tygodnia wiedziałam, że dziś na trasę pojadę sama. Krzysztof jest chory - to po ostatniej sobocie. Zaszkodziło mu polowanie na dostawczaka (i tak zresztą zakończone fiaskiem). Dokąd pojadę? Sama do końca nie wiedziałam. Ułożyłam sobie kilka tras, ale prognozy były niepewne. Wiatr kręcący i możliwe deszcze. Taka prognoza może rozwalić każdy plan. Na rajd z wiatrem to zupełnie nie pasuje. No i ten możliwy deszcz…
Wybór trasy w miarę szybko staje się więc oczywisty. Dziś budzik zadzwonił o 5:00. Przestawiłam go od razu na 20 minut później. Po pięciu minutach wiercenia się doszłam jednak do wniosku, że już się przebudziłam. Do śniadania radia nie włączam (Krzysztof jeszcze śpi). Toli polecam, by nie biegała zbyt głośno. Po śniadaniu tradycyjnie kawa, a do niej trochę babki mandarynkowej. No i tak mijają dwie godziny. Rano lubię mieć spokój i czas dla siebie, nawet jeśli to oznacza wczesną pobudkę. Tuż po 7:00 startuję na wahadło :). Najpierw dojazd – niecałe 30 km. Idzie pomału jak krew z nosa. Tak już mam, że rozkręcam się powoli. Jestem trochę jak stary diesel :). No i zaczynam „się wahać”.
Początek:
Rano wiatr prawie nie przeszkadza, więc jedzie się dobrze. Przez słuchawki Bono śpiewa: „it`s a beautiful day, sky…” czy rzeczywiście? Chyba jednak nie do końca, bo niebo jest uroczo szare i wygląda jakby zaraz miał spaść deszcz. No i spada - mżawka nr 1 (łącznie trafiły mi się 3 mżawki). Na 71 km trasy widzę jadących z naprzeciwka szosowców. Im bliżej są, tym bardziej oczom nie wierzę:
Zielona bluza z wieżowcami. Stasiu?
Biało-czerwona bluza z krzyżem. Jacek?
Tak, to oni!
To najradośniejszy moment trasy. Zatrzymujemy się i chwilę gadamy. Dla mnie to już prawie kolejna nawrotka i potem ich kierunek. Nawracam więc nieco wcześniej. Jacek bierze mnie na koło. Dyktuje mocne tempo. Tuż za mną Stasiu. W ten sposób wiozę się przez 7 km. Potem oni odkręcają w stronę domu, a ja zawracam do miejsca, z którego mnie zgarnęli.
Wierzganie:
W międzyczasie pojawia się wiatr i zabawa zaczyna się na dobre. Zmagam się z nim w typowy dla siebie sposób: gdy jest z wiatrem – przechodzę w górny chwyt i robię z siebie żagiel, gdy pod wiatr – jadę w dolnym chwycie i na ugiętych łokciach. Na trasie spotykam sporo maszyn rolniczych (wiosna!), mija mnie też kilka autobusów. Samochodów praktycznie nie ma. Tętno mam bardzo równe. Gdy patrzę na pulsometr, nadziwić się nie mogę. Prawie cały czas 144 lub około tego. To niewiele. Sama z siebie się śmieję, że na wykresie wyjdzie płaska kreska, zupełnie jakbym umarła.
Płaska linia mojego życia:
Trasę urozmaicam sobie śpiewaniem. Nikt mnie nie słyszy, więc mogę sobie fałszować. Raz po raz obracam się za siebie, by sprawdzić, czy faktycznie jestem sama :).
Tętno mi skacze na widok szosowca na białym rowerze, który niespodziewanie wjeżdża na trasę. Jedzie w kierunku zgodnym z moim i dzieli nas jakieś 20 m. On mnie nie widzi, a ja go gonię. Nie jest to jednak takie łatwe. Przekraczam dość istotnie 30km/h. Jest jakieś 10 m przede mną, ale przyspiesza. Cały czas mnie nie widzi. Zaklinam rzeczywistość, by wreszczie się obrócił! Mam ochotę wszasnąć do niego, by poczekał. Nie robię jednak tego. Przecież się nie znamy.
Poczekałby?
A Ty? Poczekał(a)byś słysząc jak woła nieznajoma?
Chłopak jedzie równym tempem i tnie szosę na pół. Puszczam go. To dopiero 103 kilometr, nawet nie połowa założonego dystansu. Nie pora na sprinty. Widzę go przed sobą przez kolejne 10 km.
Zaginam czasoprzestrzeń:
Raz po raz przebija słońce. Aż do końca „wahania się” nie dzieje się nic istotnego. Do sklepu zajeżdżam raz. 1 bukłak i duży bidon to jednak trochę mało. Dokupuję 1 litr jabłkowego Tymbarku. Po wahadle robię łącznie 6 pełnych kursów.
Nadal się waham mimo, że to już 183 kilometr:
Tętno średnie: 146, maksymalne: 175. Prędkość średnia: 26,2. Z jednej strony po tętnie widać, że to nie było solidne przykładanie się, z drugiej uzyskana średnia pozostawia wiele do życzenia. Pocieszam się, że to marzec. Jak na samotniczą dwusetkę – ujdzie.
Na kuchennym stole zamiast obiadu ;)
Od początku tygodnia wiedziałam, że dziś na trasę pojadę sama. Krzysztof jest chory - to po ostatniej sobocie. Zaszkodziło mu polowanie na dostawczaka (i tak zresztą zakończone fiaskiem). Dokąd pojadę? Sama do końca nie wiedziałam. Ułożyłam sobie kilka tras, ale prognozy były niepewne. Wiatr kręcący i możliwe deszcze. Taka prognoza może rozwalić każdy plan. Na rajd z wiatrem to zupełnie nie pasuje. No i ten możliwy deszcz…
Wybór trasy w miarę szybko staje się więc oczywisty. Dziś budzik zadzwonił o 5:00. Przestawiłam go od razu na 20 minut później. Po pięciu minutach wiercenia się doszłam jednak do wniosku, że już się przebudziłam. Do śniadania radia nie włączam (Krzysztof jeszcze śpi). Toli polecam, by nie biegała zbyt głośno. Po śniadaniu tradycyjnie kawa, a do niej trochę babki mandarynkowej. No i tak mijają dwie godziny. Rano lubię mieć spokój i czas dla siebie, nawet jeśli to oznacza wczesną pobudkę. Tuż po 7:00 startuję na wahadło :). Najpierw dojazd – niecałe 30 km. Idzie pomału jak krew z nosa. Tak już mam, że rozkręcam się powoli. Jestem trochę jak stary diesel :). No i zaczynam „się wahać”.
Początek:
Rano wiatr prawie nie przeszkadza, więc jedzie się dobrze. Przez słuchawki Bono śpiewa: „it`s a beautiful day, sky…” czy rzeczywiście? Chyba jednak nie do końca, bo niebo jest uroczo szare i wygląda jakby zaraz miał spaść deszcz. No i spada - mżawka nr 1 (łącznie trafiły mi się 3 mżawki). Na 71 km trasy widzę jadących z naprzeciwka szosowców. Im bliżej są, tym bardziej oczom nie wierzę:
Zielona bluza z wieżowcami. Stasiu?
Biało-czerwona bluza z krzyżem. Jacek?
Tak, to oni!
To najradośniejszy moment trasy. Zatrzymujemy się i chwilę gadamy. Dla mnie to już prawie kolejna nawrotka i potem ich kierunek. Nawracam więc nieco wcześniej. Jacek bierze mnie na koło. Dyktuje mocne tempo. Tuż za mną Stasiu. W ten sposób wiozę się przez 7 km. Potem oni odkręcają w stronę domu, a ja zawracam do miejsca, z którego mnie zgarnęli.
Wierzganie:
W międzyczasie pojawia się wiatr i zabawa zaczyna się na dobre. Zmagam się z nim w typowy dla siebie sposób: gdy jest z wiatrem – przechodzę w górny chwyt i robię z siebie żagiel, gdy pod wiatr – jadę w dolnym chwycie i na ugiętych łokciach. Na trasie spotykam sporo maszyn rolniczych (wiosna!), mija mnie też kilka autobusów. Samochodów praktycznie nie ma. Tętno mam bardzo równe. Gdy patrzę na pulsometr, nadziwić się nie mogę. Prawie cały czas 144 lub około tego. To niewiele. Sama z siebie się śmieję, że na wykresie wyjdzie płaska kreska, zupełnie jakbym umarła.
Płaska linia mojego życia:
Trasę urozmaicam sobie śpiewaniem. Nikt mnie nie słyszy, więc mogę sobie fałszować. Raz po raz obracam się za siebie, by sprawdzić, czy faktycznie jestem sama :).
Tętno mi skacze na widok szosowca na białym rowerze, który niespodziewanie wjeżdża na trasę. Jedzie w kierunku zgodnym z moim i dzieli nas jakieś 20 m. On mnie nie widzi, a ja go gonię. Nie jest to jednak takie łatwe. Przekraczam dość istotnie 30km/h. Jest jakieś 10 m przede mną, ale przyspiesza. Cały czas mnie nie widzi. Zaklinam rzeczywistość, by wreszczie się obrócił! Mam ochotę wszasnąć do niego, by poczekał. Nie robię jednak tego. Przecież się nie znamy.
Poczekałby?
A Ty? Poczekał(a)byś słysząc jak woła nieznajoma?
Chłopak jedzie równym tempem i tnie szosę na pół. Puszczam go. To dopiero 103 kilometr, nawet nie połowa założonego dystansu. Nie pora na sprinty. Widzę go przed sobą przez kolejne 10 km.
Zaginam czasoprzestrzeń:
Raz po raz przebija słońce. Aż do końca „wahania się” nie dzieje się nic istotnego. Do sklepu zajeżdżam raz. 1 bukłak i duży bidon to jednak trochę mało. Dokupuję 1 litr jabłkowego Tymbarku. Po wahadle robię łącznie 6 pełnych kursów.
Nadal się waham mimo, że to już 183 kilometr:
Tętno średnie: 146, maksymalne: 175. Prędkość średnia: 26,2. Z jednej strony po tętnie widać, że to nie było solidne przykładanie się, z drugiej uzyskana średnia pozostawia wiele do życzenia. Pocieszam się, że to marzec. Jak na samotniczą dwusetkę – ujdzie.
Na kuchennym stole zamiast obiadu ;)
komentarze
Coś by się wykombinowało... A w dużej grupie, to możesz jechać otoczona rowerzystami, i samochodów nawet nie zauważysz ;)
waxmund - 06:37 niedziela, 30 marca 2014 | linkuj
No jakbyś się zdecydowała - to możemy utworzyć dodatkową pulę miejsc tylko dla dziewczyn; na wielu maratonach kobiety płacą mniej, to my możemy w ramach promocji załatwić paniom dodatkowe miejsce ;)
wilk - 18:48 sobota, 29 marca 2014 | linkuj
Na DK74 to akurat jest malutki ruch i dobry asfalt, więc prawie ideał dla szosowca (jechałem kiedyś z 10km tym kawałkiem). I fajna 100m serpentyna przed Szczebrzeszynem, z góry ładny widok na okolicę.
wilk - 21:28 środa, 26 marca 2014 | linkuj
Od dwóch tygodni nie jeżdżę bo mnie jakaś diabelska infekcja powaliła, inaczej bym potowarzyszył :)
Beny79 - 18:59 poniedziałek, 24 marca 2014 | linkuj
Łoł, ponad 200 km i to cały czas jadąc wahadłowo tą samą trasę, nie nudzie się taka jazda?
TomliDzons - 08:10 poniedziałek, 24 marca 2014 | linkuj
Kurcze,że ja was tam nigdy nie spotkałem, to " moje" wiadukty:)
Beny79 - 20:00 niedziela, 23 marca 2014 | linkuj
No to się najeździłaś. Mnie też się zdarza gonić kogoś przed sobą i nie zawsze mi się udaje:( A dziś jak na złość wszyscy jechali w odwrotnym kierunku :(
akacja68 - 19:36 niedziela, 23 marca 2014 | linkuj
Samotne 200 z taką średnia i jeszcze narzeka... cóż się dzieje na tym świecie ;)
Kocie, na maratonie bardzo mało będzie tych ruchliwych dróg... szkoda, że mimo to odpuszczasz... waxmund - 19:19 niedziela, 23 marca 2014 | linkuj
Kocie, na maratonie bardzo mało będzie tych ruchliwych dróg... szkoda, że mimo to odpuszczasz... waxmund - 19:19 niedziela, 23 marca 2014 | linkuj
Pozazdrościć Ci Marzenko energii i wytwałości.Masz na pewno wielkiego ducha rowerowego.Ja bym w pojedynkę w życiu tyle nie zrobiła :) W tym roku chcę trochę odejść od dużych dystansów a popracować nad szybkością.Marzy mi się na prawdę wypracować szybkość by móc pośmigać tu z kolarzami ze Świętokrzyskiego.Na prawdę mi zaimponowali bardzo i za sukces obiorę sobie przejechanie z nimi częściej całego dystansu na zbiórce.Hm...ale daleka droga jeszcze do tego i ciężka praca przede mną :) A tu człowiek jeszcze musi skupić się na pracy zawodowej i domu.W tym wszystkim słabo mi idzie wplecenie długich dystansów.I wtedy zaczęła przebijać myśl by poczuć prędkość i pęd peletonu.nie ukrywam jednak, że pewnie zatęsknię i wrócę do wycieczek z dużą ilością km.
jagoda79 - 15:12 niedziela, 23 marca 2014 | linkuj
Nie będzie cię na MP?:( A tak liczyłem na wspólne spotkanie i kilometry:(
Ksiegowy - 21:22 sobota, 22 marca 2014 | linkuj
Z ruchliwych to będzie tylko odcinek koło Lublina, a tam jest szeroki pas serwisowy. Przejrzyj trasę na Street View i oceń ;)
erdeka - 21:19 sobota, 22 marca 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!